6. Polska wieś wczoraj i dziś – synonim uwstecznienia czy odpowiedzialności?
Czy krajobraz rolniczy w Polsce się zmienił w trakcie ostatnich dwóch dekad? Czy my się zmieniliśmy? A nawet jeśli, to czy ktoś to zauważył? Zamianę małych, różnorodnie uprawianych pól na wielohektarowe monokultury, obecność coraz większych maszyn, zniknięcie z łąk stad krów. Rzeczywiście, jeszcze niedawno, choć wydaje się, że było to dziesiątki lat temu, wiele rzeczy wyglądało całkiem inaczej. Dymówki (jaskółki) mogły bez problemu gnieździć się w naszych oborach, łąki, podobnie jak przydomowe ogrody, pokrywały kobierce pełne kwiatów, kolorowych motyli, pszczół i trzmieli, sady obsadzone były starymi drzewami, gdzie do owoców można było dostać się dwiema drogami – wspinając się na drzewa po pniu lub z drabiny albo prosto z ziemi, jeśli jakiś owoc miał akurat kaprys, aby spaść na ziemię. Dzisiaj takie widoki to rzadkość. Niektórzy podróżują setki kilometrów, aby odnaleźć te obrazy z dzieciństwa, ale coraz trudniej je spotkać.
Według danych ONZ w 2008 roku po raz pierwszy w historii w miastach na całym świecie mieszkało więcej ludzi niż na terenach wiejskich. To dlaczego w Polsce jest dokładnie odwrotnie? Więcej ludzi w ostatnim czasie migruje z miasta na wieś niż w drugą stronę. Dotyczy to szczególnie okolic większych aglomeracji w kraju. Otaczające je wsie stały się ich sypialniami. Dlatego, mimo że w wielu regionach coraz więcej ludzi mieszka na terenach wiejskich, nie są oni w żaden sposób związani z rolnictwem. Coraz częściej wsie zaczynają wyglądać i zachowywać się jak miasta. Kostka brukowa na podjazdach i chodnikach, wycięte drzewa wzdłuż dróg, większe i większe domy, bardziej kojarzące się z willowymi miejskimi osiedlami niż wiejskimi chatkami. A wokół zielone pustynie – wystrzyżone trawniki obsadzone tujami. To nie jest obraz polskiej wsi, tej pięknej, przaśnej, wielobarwnej, osadzonej głęboko w tradycji. W innych miejscach, położonych z dala od dużych aglomeracji ludzi ubywa. Pozostają osoby w podeszłym wieku, które nie mając siły do pracy porzucają gospodarowanie.
Wiele gatunków roślin i zwierząt, na przestrzeni setek, a nawet tysięcy lat, rozwinęło swoje populacje w związku z ekstensywnym gospodarowaniem ziemią przez człowieka. Sezonowa praca, przekazywana z dziada pradziada, z ojca na syna, utrzymywała równowagę w przyrodzie, zapewniając jedzenie człowiekowi i doskonałe warunki do życia dzikim zwierzętom i roślinom. Postępująca od XX wieku intensyfikacja produkcji na wsi, objawiająca się specjalizacją rolników w hodowli zwierząt lub produkcji roślin oraz wzrost wydajności hodowli i uprawy, a także zwiększenie się wielkości gospodarstw, są czynnikami nie tylko zaburzającym krajobraz polskiej wsi, ale także powodującymi jego zubożenie przyrodnicze.
Analizując dane GUS wyraźnie widać, że systematyczny wzrost zużycia nawozów mineralnych w Polsce nastąpił wraz z wejściem naszego kraju do Unii Europejskiej. Jeszcze w latach 2001/2002 zużycie to wynosiło ok. 90 kg/ha, aby w roku gospodarczym 2013/2014 osiągnąć poziom ok. 133 kg/ha. To 1 mln 935 tys. ton nawozów w przeliczeniu na czysty składnik. Ale nie tylko nawozów stosujemy obecnie coraz więcej. Także środki ochrony roślin stały się coraz bardziej powszechne. W 2000 roku sprzedano „zaledwie” 22 tys. ton masy towarowej środków ochrony roślin, aby w 2012 roku prawie potroić ten wynik – 62 tys. ton!. Najwięcej stosujemy ich w produkcji naszych, tak bardzo cenionych w Polsce i na świecie, jabłek… ok. 11 kg środka czynnego na hektar! Czy ktoś przypomina sobie, aby nasze sady były kiedyś tak bardzo bombardowane chemią? „Robaczywe” owoce nikomu nie przeszkadzały. Chętnie je również przetwarzano, a to na kompot, a to na marmoladę lub susz. Nic się nie marnowało.
Nic dziwnego, że z wielu upraw, w tym z naszych sadów znika życie. Dla przykładu warto podać, że w trakcie zimy 2014/2015 zginęło w Polsce 230 tys. pszczelich rodzin. Niemal wszystkie wywołane były zatruciami spowodowanymi opryskami rzepaku i… sadów właśnie. „Chemia” ta działa nie tylko na pszczoły, ale także na inne owady. Kiedy te znikają, wkrótce zaczyna brakować także zasiedlających te tereny ptaków. A jest ich tam niemało – stwierdzono ponad 50 gatunków. Stosowanie pestycydów jest uznawane za jeden z kluczowych czynników zaniku Kuropatw w całej Europie. W całym zasięgu występowania tego gatunku stwierdzono spadek jej populacji o 80%. Taki widok, jak na obrazie Józefa Chełmońskiego” pt. „Kuropatwy na śniegu” odchodzi niestety do lamusa. Już w latach 1960. udowodniono negatywny wpływ pestycydów na przeżywalność Szczygłów, Skowronków i Makolągw. Od tego czasu „wybiórczość” tych środków wzrosła, co niestety wcale nie przełożyło się na poprawę warunków bytowania i wzrost liczebność tych gatunków. Wręcz przeciwnie. Mamy ich coraz mniej.
Zmienił się także obraz naszych pól – mozaika upraw ustąpiła miejsca monokulturom. Do ich utrzymania potrzeba ciężkiego sprzętu i wielkich nakładów chemii rolniczej. Ich powstawanie spowodowało zniknięcie miedz, polnych dróg, zagajników, śródpolnych łąk, strumieni i oczek wodnych – miejsc życia wielu ziół, owadów i wszelkich drobnych i większych zwierząt. Z roku na rok gospodarstwa stają się coraz większe. Średnia powierzchnia użytków rolnych pomiędzy dwoma ostatnimi spisami rolnymi, tj. rokiem 2002 a 2010, wzrosła o ok. 1 ha (ok. 18%). Obecnie średnia wielkość powierzchni gruntów rolnych w gospodarstwie rolnym wynosi 10,56 ha.
Ciężkie maszyny rolnicze, coraz powszechniejsze na naszych polach, przez wielu uważane za wielki postęp cywilizacyjny, powodują nadmierne ubijanie (zagęszczenie) gleby. Wskutek ich używania pory glebowe zostają zmniejszone lub zostają całkowicie zatkane, co w znacznym stopniu ogranicza transport wody i powietrza do korzeni uprawianych roślin, utrudnia odprowadzanie nadmiaru wody z gleby oraz hamuje wzrost systemu korzeniowego w głąb gleby. Roślinom w takich warunkach rośnie się znacznie trudniej. Nic dziwnego, że dzisiejsze uprawy są tak mało odporne na coraz częstsze susze doświadczające nasz kraj. A zmiany klimatyczne sugerują, że takie zjawiska będą w najbliższej przyszłości znacznie częstsze.
Czy nie ma odwrotu z tej ślepej uliczki, w którą brniemy każdego dnia? Czy naprawdę jesteśmy skazani tylko na taką produkcję żywności, która degraduje i deformuje nasze otoczenie do tego stopnia, że w żaden sposób nie przypomina tego, co pamiętamy z lat naszej młodości. Czy chcemy, aby nasze dzieci żyły w takim świecie? Na te i wiele innych pytań odpowiedź niesie rolnictwo ekologiczne i permakultura. Od kilku lat ludzie, szczególnie „z miasta”, przykładają coraz większą wagę do tego, co jedzą i skąd pochodzą zakupione przez nich produkty. Zwiększa się świadomość i oczekiwanie społeczeństwa, że owoce i warzywa, które kupują będą pochodziły z upraw ekologicznych, wolnych od nawozów i oprysków. Zaczynamy coraz bardziej doceniać nieumyte fabrycznie warzywa i owoce, niekoniecznie o idealnym kształcie i rozmiarze, jaja od kur z wolnego wybiegu – tego typu produkty stają się wręcz wyznacznikiem dobrej jakości i zdrowia, elementem postępu i odpowiedzialności rolników. Wiadomo, że w ten sposób pojedynczy rolnik nie wyprodukuje tak ogromnej ilości pożywienia, jak z użyciem nawozów i środków ochrony roślin. Tylko po co miałby ich używać? Już teraz produkujemy na świecie żywność dla 12 miliardów ludzi, a jest nas trochę ponad 7 miliardów! Co zatem z nadwyżką? Wyrzucamy. Smutne, ale prawdziwe.
Takie ekologiczne gospodarstwa są obecnie w cenie i to powinna być nasza przyszłość. Jeśli łączą do tego inne rodzaje działalności, jak np. agroturystyka, to mogą stać się całkiem niezłym źródłem utrzymania. Co do permakultury – jest to bardziej sposób na życie niż forma rolnictwa. Polecana na razie raczej „mieszczuchom” przenoszącym się na wieś, pragnącym bardziej zbliżyć się do Natury. Polega na takim planowaniu swojego miejsca życia, począwszy od domu do jego najdalszych okolic, aby wszystko co robimy wiązało się z dyscypliną, wykorzystaniem energii odnawialnej, niewytwarzaniem odpadów i ograniczoną ingerencją w układy oparte na naturalnych procesach przyrody. Czas pokaże, jak szybko rozwinie się w naszym kraju.
Może warto się czasem zastanowić, czy kolejny nowy przemysłowy kurnik lub chlewnia budowane w naszej okolicy to faktycznie jedyna słuszna alternatywa do rozwoju miejsc pracy. Czy uciążliwości związane z takimi zakładami są warte zaledwie kilku wakatów? A może zanieczyszczenia środowiska, okropny zapach, męczarnie zwierząt w nich utrzymywanych, wątpliwa jakość i wpływ na nasze zdrowie takiego przemysłowo „produkowanego” mięsa, niewarte są utraty sielskiego klimatu naszych wsi. Czy nie lepiej wspierać sąsiadów w tworzeniu czystej i schludnej agroturystyki, aby wszystkim żyło się spokojniej i przyjemniej? Warto się nad tym zastanowić zanim będzie za późno.
Autor: Adam Zbyryt
Zapraszamy na nasze strony:
www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie
Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.
Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.