Ptaki Polskie
14. Rośliny, które udomowiły człowieka
Od kiedy człowiek zaczął prowadzić osiadły tryb życia zaledwie kilka roślin zdominowało jego jadłospis: pszenica, kukurydza, ryż, proso, ziemniaki i jęczmień. Rośliny te towarzyszą nam do dziś dnia, a trzy pierwsze z wymienionych są w czołówce światowej produkcji zbóż. Niektórzy uważają, że to pszenica udomowiła człowieka, a nie odwrotnie, zapewniając sobie tym samym największy sukces spośród wszystkich roślin rosnących na naszej planecie. Obecnie ludzie uprawiają ponad 100 odmian tego zboża. Jednymi z pierwszych były płaskurka i samopsza udomowione około 10 tysięcy lat temu na terenie Azji Wschodniej. Dziś wracają do łask i w wielu miejscach znowu można je spotkać na naszych polach. Głównie za sprawą gospodarstw ekologicznych, ale nie tylko, bo nie bez znaczenia pozostaje zawarta w nich wysoka zawartość składników odżywczych, na co zwracają uwagę dietetycy. Choć zboża te nie wygrają w bezwzględnej walce na wydajność i modną ostatnimi czasy obniżoną zawartość glutenu, to konsumenci potwierdzają, że ich smak jest dużo „głębszy” i wyraźniejszy,a tym samym są znacznie smaczniejsze niż wiele współczesnych odmian pszenicy. Posiadają też jeszcze jedną ważną cechę – są idealnie dostosowane do naszych warunków klimatycznych, a przez to niezwykle odporne.
Orkisz (zwany także zwyczajowo szpelcem) to kolejna odmiana pszenicy, która w ostatnich latach „powróciła z martwych”. Jeszcze kilka lat temu mało kto słyszał o tej roślinie, a jeszcze mniej osób wiedziało, jak ona wygląda. Pojawiła się na naszych polach znacznie później niż płaskurka i samopsza, bo „dopiero” 5 tysięcy lat temu. Orkisz wspominany jest także w Biblii. Swój renesans przeżywał w średniowieczu. Obecnie staje się coraz popularniejszy, choćby pod postacią wódki destylowanej w Polsce, wyróżnionej złotym medalem na Światowym Konkursie Alkoholi w San Francisco. Coraz bardziej doceniają go również konsumenci wielu krajów Europy Zachodniej, gdzie coraz modniejsze są ciastka, precle i krakersy z mąki orkiszowej, a także piwo ważone na słodzie z ziaren orkiszu.
Zbożem, które zaczęto uprawiać mniej więcej w tym samym czasie co pszenicę, jest jęczmień. Odbywało się to początkowo w podobnym regionie świata, czyli w Azji Wschodniej oraz w… Tybecie. Zboże to ma bardzo ciekawą i różnorodną historię. Było wykorzystywane przez naszych przodków do wypieku chleba, a także jako waluta! Stanowiło podstawowe źródło wyżywienia rzymskich gladiatorów zwanych z tego powodu hordearii, co oznacza… „zjadacze jęczmienia”. Piwo na bazie słodu z jęczmienia jest prawdopodobnie najstarszym alkoholem, jaki spożywali ludzie. Ziarna tego zboża wykorzystywano dawniej w Anglii w celach mierniczych. Do dziś miarę opartą na tym systemie wykorzystuje się w przemyśle obuwniczym w Wielkiej Brytanii i w USA. Jęczmień, podobnie jak orkisz należy do zbóż, o których wspomina Biblia. Współcześnie z jęczmienia produkuje się mąkę do wypieków, która uważana jest za jedną z najzdrowszych. Powszechnie stosowany jest także w browarnictwie. Zboże to należy do jednych z pierwszych roślin uprawnych, w przypadku których naukowcy stworzyli kompletną mapę genów (jest ich około 80 tysięcy).
Innym ważnym dla człowieka zbożem jest proso (zwane potocznie polskim ryżem lub królową kasz), które „udomowiono” około 7 tysięcy lat temu w Azji Wschodniej (znowu!), gdzie powszechnie uprawia się je do dziś. W Polsce nie jest tak popularne jak dawniej, choć moda na to zboże powraca. A to głównie ze względu na wysokie właściwości prozdrowotne – nie zawiera glutenu, wspomaga pamięć i koncentrację, pomaga walczyć ze zgagą, sprawia, że włosy i paznokcie stają się mocniejsze i bardziej lśniące, a do tego posiada właściwości rozgrzewające! Stanowi bogate źródło witamin z grupy B. Proso spożywa się pod postacią kaszy jaglanej, która jest niczym innym niż wyłuskanym zbożem. Źle przygotowana potrafi być gorzka, czym można tłumaczyć jej niewielką popularność. A to takie proste! – wystarczy zalać kaszę na jedną godzinę wodą i dokładnie wypłukać albo prażyć przez minutę na sucho, ciągle mieszając i voila… problem znika. W USA zboże to uprawia się głównie na pokarm dla ptaków. Dokarmianie ptaków staje się coraz popularniejsze również w Polsce. Może to dobry kierunek dla części naszych rolników? Tym bardziej, że uprawa prosa nie jest wymagająca. Spośród wszystkich uprawianych w naszym kraju zbóż potrzebuje ono najmniej wody, sporo ciepła (a tego wraz ze zmianami klimatu przybywa), i rośnie bardzo szybko.
Rośliną, którą człowiek udomowił równie dawno jak poprzednie, bo około 9 tysięcy lat temu, jest soczewica jadalna, a stało się to… tym razem na obszarze Bliskiego Wschodu. Roślina ta stanowiła bardzo ważny produkt żywnościowy w starożytnym Egipcie, Grecji i Rzymie. Na terenie Polski jej uprawy odkryto równie dawno, bo pod koniec epoki kamienia (nie łupanego, ale tego młodszego, gładzonego). Spośród roślin strączkowych, zaraz po soi, posiada najwyższą wartość kaloryczną. Ta pyszna roślina znów powraca na nasze stoły, głównie ze względu na swoje właściwości odżywcze (stanowi doskonałą alternatywę dla mięsa), zdrowotne (chroni przed nowotworami) i smakowe – kto nie jadł pasty z soczewicy na świeżo upieczonym pszennym chlebie (koniecznie z płaskurki), ten nie wie, co traci. Obecnie roślina ta jest rzadko uprawiana w naszym kraju. Jej największe zasiewy znajdują się w Kandzie, Indiach i Australii.
W podobnym czasie jak poprzednie rośliny, ponownie na terenie Azji Wschodniej, zaczęto uprawiać grykę. I po prawie 8 tysiącach lat niemal zaprzestano jej produkcji. Dzisiaj uprawia się tylko niewielki odsetek tego, co jeszcze przed stu laty. A szkoda, bo gryka ma bardzo szerokie zastosowanie – produkuje się z niej kaszę, makaron, płatki, otręby, mąkę, piwo, whisky, herbatę i wiele innych produktów. Do tego jest rośliną miododajną i wykorzystywaną na paszę dla zwierząt. Nie zwiera glutenu, w związku z czym wraca ostatnimi czasy moda na spożywanie gryki. Dawniej ze względu na lekkostrawność i właściwości rozgrzewające nieprażoną kaszę gryczaną podawano dzieciom i chorym, a także kobietom na zbyt obfite miesiączkowanie, a odwar służył przy biegunkach. Obecnie największym producentem gryki są Rosja i Chiny.
Chyba nie ma bardziej polskiego warzywa niż ziemniak, ale jego historia rozpoczyna się daleko od naszego kraju. Został „udomowiony” 7 do 10 tysięcy lat temu na obszarze współczesnego Peru i Boliwii. Do Europy sprowadzono go w drugiej połowie XVI wieku przez hiszpańskich konkwistadorów. Na skutek selekcji dokonywanej przez wieki przez hodowców na całym świecie znanych jest dziś ponad tysiąc odmian tego warzywa. Ponad 99% uprawianych współcześnie ziemniaków pochodzi od odmian wyhodowanych pierwotnie na terenie Chile. Po sprowadzeniu go do Europy niezwykle silnie związał się z europejską kulturą. Niektórzy przypisują mu gwałtowny wzrost liczby ludności na terenie Europy. Ale tak silne uzależnienie od tego warzywa miało też swoje mroczne strony. W czasie zarazy ziemniaka (choroby grzybowej) ginęły z głodu miliony ludzi, a kolejne miliony emigrowały do Ameryki Północnej w poszukiwaniu lepszego życia (tylko w Irlandii w latach 40. XIX w. zmarło z głodu ponad 20% populacji, a 2 miliony wyjechało do USA). Europa Środkowa, w tym Polska, od dziesiątek lat przoduje w uprawie ziemniaków. W naszym kraju uprawia się 122 odmiany, z czego 80 wyselekcjonowali polscy rolnicy. To właśnie nasze rodzime odmiany są najlepiej przystosowane do panujących w Polsce warunków klimatycznych oraz zagrażających im szkodników, a konsumenci wybierają je najchętniej.
Lebioda to jedno z warzyw, które dzisiaj traktowane jest jako chwast, a nie roślina uprawna. I rzeczywiście coś w tym jest, gdyż rośnie ona w miejscach, których nie podejrzewalibyśmy o występowanie warzyw, np. ugory, nieużytki, śmietniska, tereny ruderalne, skarpy rowów. Dawniej lebioda była powszechnie hodowana w naszych ogródkach – od niemal niepamiętnych czasów aż do XVIII w. Jednak rozwój upraw zbóż, a w szczególności ziemniaków, spowodował, że lebioda odeszła w zapomnienie. Dziś raczej nie sposób ją spotkać jako roślinę uprawną, a szkoda, bo jest wyjątkowo smaczna i zdrowa. Młode liście (zbieramy tylko takie) smakują jak szpinak i idealnie nadają się do pysznych wiosennych sałatek. Należy jednak uważać na stare osobniki, gdyż kumulują się w nich substancje trujące. Ale i je łatwo można wyeliminować, gotując i odlewając wodę. Ziemniaki zawierają trucizny, a jakoś nikt nie boi się ich spożywać!
Patrząc na historię roślin, wokół których skupiały się całe cywilizacje i które zapewniały wyżywienie setek, a czasem milionów ludzi, można zauważyć, że na przestrzeni wieków niewiele się zmieniało. Przez tysiące lat dominowały pszenica i jęczmień. Jako dodatek lub zamiennik w niektórych rejonach pojawiało się proso. Ziemniaki weszły do powszechnej produkcji około 500 lat temu i dalej są powszechnie uprawiane. Grykę praktycznie zaprzestano uprawiać na masową skalę na początku XX wieku. Do współczesnych czasów jako najważniejsze rośliny uprawne w naszych warunkach przetrwały pszenica i jęczmień, które wraz z ryżem (mniej dla nas istotnym) stanowią najczęściej uprawiane zboża na świecie. Czyżby zatem w teorii „udomowienia” człowieka przez pszenicę kryło się ziarno prawdy? No bo jak wyjaśnić panowanie jednego gatunku rośliny przez ponad 10 tysięcy lat.
Ostatnie lata to okres gwałtownych przemian, także w rolnictwie. Zwłaszcza w rolnictwie. Pomimo że pszenica dalej króluje na naszych polach, to liczba jej odmian stale rośnie, pojawiają się formy genetycznie zmodyfikowane (choć jeszcze nie w Polsce). Inną zauważalną zmianą jest pojawianie się w naszym kraju ogromnych połaci innego zboża – kukurydzy. W 2000 roku areał zasiewów tej rośliny w naszym kraju wynosił zaledwie około 300 tysięcy hektarów, ale już w 2012 roku przekroczył milion hektarów! Przyrodnicze skutki tak gwałtownego wzrostu uprawy kukurydzy obserwujemy już teraz. I nie napawają one optymizmem. Uprawy te są nie tylko nieprzyjazne ptakom (choćby bocianom czy orlikom krzykliwym), to dodatkowo przyczyniają się do zwiększania pogłowia dzików! Na co jeszcze wpłynie ta gwałtowana zmiana w naszym krajobrazie rolniczym? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Czas pokaże.
Adam Zbyryt
13. Przyroda na dopłatach
Przyroda ubożeje, a jeszcze nie do końca ją poznaliśmy. Nie wiemy nawet, jak wiele gatunków żyje na Ziemi. Jedni mówią o dwóch milionach, inni o nawet stu. Każdego roku ubywa z naszej planety 27 tys. gatunków, 74 dziennie, 3 w czasie każdej godziny. Jeden zniknie podczas czytania tego tekstu. Naukowcy alarmują, że żyjemy w trakcie szóstego wielkiego wymierania na Ziemi. Ostatnie miało miejsce w czasach dinozaurów – 66 mln lat temu.
Wiele wysoko rozwiniętych krajów, zdając sobie z tego sprawę, stara się zatrzymać ten proces. Jedynym z sposobów są wprowadzone w krajach Unii Europejskiej programy rolnośrodowiskowo-klimatyczne. Dlaczego mają one coś zmienić? Nie od dziś wiadomo, że współczesne wielkopowierzchniowe, intensywne rolnictwo prowadzi do spadku różnorodności biologicznej (wzrost produkcji z hektara równa się spadkowi liczby osobników i gatunków dzikich roślin i zwierząt). Ze względu na rosnące zapotrzebowanie na żywność na całym świecie i ciągłe bogacenie się społeczeństw nie jesteśmy w stanie zatrzymać procesu intensyfikacji. Ale może można go spowolnić? Głównym celem unijnych dopłat rolnośrodowiskowych jest zrekompensowanie rolnikom tzw. utraconych korzyści, czyli korzyści, które utracili na skutek gospodarowania ekstensywnego (bardziej przyjaznego przyrodzie) zamiast intensywnego. W dużym uproszczeniu wygląda to następująco: rolnik kosi później (oraz od środka na zewnątrz), dzięki czemu ptaki takie jak np. Czajki i Derkacze mogą bezpiecznie wyprowadzić swoje lęgi; co prawda, w ten sposób rolnik dostaję gorszej jakości siano, ale uzyskane dopłaty mają mu to zrekompensować. Mechanizm ten ma zapewnić rozwój rolnictwa i obszarów wiejskich przy jednoczesnym poszanowaniu walorów przyrodniczych i krajobrazowych krajów Unii Europejskiej. Problem jest duży, zatem i środki przeznaczane na ten cel są spore. W Polsce w ramach Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2014–2020 fundusze przeznaczone na dofinasowanie tego programu wynoszą 32 mld euro, a w całej Unii Europejskiej – 408 mld euro. Stawki dopłat w poszczególnych pakietach są bardzo zróżnicowane i wahają się od 400 zł/ha (rolnictwo zrównoważone) do 1300 zł/ha (ochrona siedlisk przyrodniczych: murawy). Wiele jednak wskazuje na to, że pieniądze to za mało, żeby skutecznie ochronić wiejski krajobraz i zachować nasze dziedzictwo narodowe. Liczą się nie tylko pieniądze, ale również nastawienie rolników. Istotne jest szczere zaangażowanie i zrozumienie idei ochrony przyrody. Tego nie załatwią żadne pieniądze. Potrzebna jest edukacja ekologiczna. Bywa też tak, że stawki dopłat dla rolników potrzebujących dużych ilości dobrej jakości siana, które jak na złość rośnie najczęściej w miejscach występowania najcenniejszych gatunków ptaków i ich siedlisk, nie są wystraczającą zachętą do przejścia na bardziej ekstensywny model gospodarowania. Zdarza się zatem, że jest małe zainteresowanie tym programem wśród rolników, w szczególności tzw. pakietami ptasimi i siedliskowymi, czyli właściwie najważniejszymi z punktu widzenia ochrony różnorodności biologicznej krajobrazu rolniczego. Dodatkowo możliwości otrzymywania tego typu dopłat w Polsce zostały bardzo mocno zawężone. Wprowadzono degresywność, czyli zmniejszanie przysługujących płatności w przypadku zgłaszania większych powierzchni do programu (do 50 ha: 100%, 50,01–100 ha: 75%, ponad 100 ha: 60%), co jest sprzeczne z ideą efektywności tego działania, czyli waśnie im więcej tym lepiej! Ponadto realizowanie działań mających za zadanie ochronę 8 kluczowych gatunków ptaków zależnych od krajobrazu rolniczego i jednych z najbardziej zagrożonych w Europie (Rycyk, Kszyk, Krwawodziób, Czajka, Wodniczka, Dubelt, Kulik Wielki, Derkacz) zostało w Polsce ograniczone wyłącznie do obszarów Natura 2000. Jedynie w przypadku tzw. cennych siedlisk przyrodniczych zasada ta nie obowiązuje i dopłaty można otrzymywać za właściwe użytkowanie również poza obszarami „naturowymi”. Jak pokazują wyniki monitoringu efektywności programu ochrony siedlisk ptaków, podejście to jest niewłaściwe. Dlaczego? Okazało się, że przynajmniej niektóre z wymienionych kluczowych gatunków częściej występują na terenach położonych poza obszarami Natura 2000, gdzie nie mogą liczyć na żadne wsparcie w postaci działań ochronnych, takich jak odpowiedniego koszenia. To m.in. z powodu tych ograniczeń, powierzchniowych i lokalizacyjnych, w Polsce tylko niewielki procent trwałych użytków zielonych zgłaszany jest do programu rolnośrodowiskowo-klimatycznego (czyli jest użytkowana w sposób przyjazny przyrodzie) i korzysta z wariantów służących ochronie ptasich i przyrodniczych siedlisk. Największa powierzchnia użytków rolnych korzystających z programu znajduje się w naszym kraju w województwie zachodniopomorskim (30%), warmińsko-mazurskim i lubuskim (po 25%), a najmniejsza w małopolskim, śląskim i łódzkim (ok. 5% każde). W skali całej Polski udział tego typu gruntów to tylko ok. 13%. Dla porównania w Niemczech to 35%, Estonii i Wielkiej Brytanii 45%, Szwecji 82%, Finlandii 91%. Mniej takich obszarów niż w naszym kraju jest tylko w Bułgarii (1%). Jak się okazuje, to właśnie ograniczona powierzchnia sprawia, że program nie daje zakładanych rezultatów. W Wielkiej Brytanii, kraju, w którym prowadzony jest jeden z najdłuższym monitoringów ptaków krajobrazu rolniczego, a jak przedstawiono powyżej udział gruntów objętych programem wynosi niemal 50%, również nie uzyskano zakładanego efektu. Powód – zbyt mała powierzchnia i realizacja głównie wariantów niekoniecznie najbardziej sprzyjającym najrzadszym ptakom krajobrazu rolniczego (np. ochrona żywopłotów). Jak się ma zatem do tego nasze 13%? To raczej pytanie retoryczne. Tym bardziej, że w największym zakresie realizowane są w Polsce warianty takie jak m.in. ochrona gleb czy rolnictwo zrównoważone i ekologiczne. Ochrona zagrożonych gatunków ptaków i siedlisk to dość marginalne sprawy.
Czy musi być tak źle? Nie, jeśli świadomi powyższego nie będziemy patrzeć na dopłaty wyłącznie przez pryzmat ewentualnych zysków i strat. Maksymalizacja produkcji dla zysku nie może być wyłącznym celem rolnictwa. Trzeba mieć świadomość, że rolnictwo nie może funkcjonować w oderwaniu od ochrony przyrody. Rolnik to nie tylko przedsiębiorca. Bazując na zasobach, musi żyć z nimi w zgodzie, zrozumieniu i poszanowaniu. Tymczasem, jak pokazują badania, dopłaty mogą kształtować dość roszczeniową postawę wśród rolników i niechęć do jakichkolwiek własnych działań przyjaznych przyrodzie: „Będę przyjazny Skowronkom tak długo, jak będziecie mi za to płacić!”. Jednak zobowiązania w stosunku do przyrody i jej ochrony leżą nie tylko po stronie rolników, ale także konsumentów, bo to konsumenci kształtują rynek. Jeżeli konsumenci będą wymagać od rolników stosowania bardziej ekologicznych metod produkcji i będą gotowi za to zapłacić (stosownie do poniesionych przez rolnika nakładów czasu i kosztów), to wówczas może się to udać. To jest kierunek, który powinniśmy obrać. Razem. Rolnicy i konsumenci. Wówczas dopłaty do ochrony cennych siedlisk przyrodniczych i ptasich nie będą potrzebne.
Programy rolnośrodowiskowo-klimatyczne oferowane przez Unię Europejską w celu ochrony przyrody to złożony temat. Na pewno nie są idealne. Niektóre badania wskazują na ich niewielką skuteczność. Nie oznacza to, że nie należy z nich korzystać. Wręcz przeciwnie. Nie jest to rozwiązanie bez wad, ale warto dać przyrodzie szansę i skorzystać z tego, co oferują. Choć nie są złotym środkiem, to jednak pomagają chronić przyrodę wokół nas. Może nie uratują wszystkich najcenniejszych gatunków zwierząt i roślin oraz miejsc, w których żyją, ale mogą przynajmniej na chwilę zatrzymać wymieranie tych rzadkich i wrażliwych. Może wkrótce znajdziemy lepsze sposoby, aby je ochronić. Zmienią się gusta konsumentów i przyjazne przyrodzie gospodarowanie zacznie się bardziej opłacać. Do tego czasu to dzięki prawdziwym strażnikom przyrody – rolnikom wrażliwym na piękno i bogactwo natury, istnieje nadzieja na zachowanie cząstki naszego dzisiejszego świata dla przyszłych pokoleń.
12. Zwierzęta gospodarskie – czy je znamy?
Czy zastanawialiśmy się kiedyś, skąd wzięły się krowy, świnie i konie w naszych gospodarstwach? Kim są przodkowie zwierząt, które nas karmią i budują nasze majątki?
Pies
Chyba najbardziej lubianym i rozpoznawalnym towarzyszem człowieka jest pies. Pochodzi od wilka. Trudno uwierzyć, że to prawda, kiedy patrzy się na te wszystkie pudle, Yorkshire terriery, ratlerki, że ich wspólnym przodkiem jest ten dumny drapieżnik. Okazuje się, że im dłużej badamy zjawisko udomowiania wilka, tym mniej wiemy. Nie dość, że rozstrzał w dacie tego wydarzenia jest ogromny – od 20 tys. do 40 tys. lat temu – to jeszcze naukowcy nie mogą dojść do porozumienia, jak ten proces przebiegał. Żeby było ciekawej w 2016 r. opublikowano artykuł na ten temat na łamach prestiżowego czasopisma naukowego „Science”, gdzie zasugerowano, że proces ten odbył się… dwa razy i został dokonany przez plemiona łowców. Kolejne badania dotyczące tego zagadnienia opublikowane w innym prestiżowym magazynie „Nature” w 2017 r. zakwestionowały tę teorię, dodając że proces ten miał inną genezę – udomowienie wilka było sprawką osiadłych społeczności. Ten obraz doskonale pokazuje, jak wiele jeszcze zagadek kryje przed nami świat przyrody, nawet ten najbliżej nas.
Koń
Konie to kolejna grupa zwierząt darzona przez człowieka ogromną estymą. W Polsce do tego stopnia, że jedzenie tak popularnej koniny w innych krajach europejskich traktowane jest u nas za coś niegodziwego. Koń został udomowiany znacznie później niż pies, bo ok. 3,5 tys. lat temu, a proces ten rozpoczął się w środkowej Azji. Pomimo ogromnej zmienności w kolorze sierści oraz rozmiarach (np. kucyki), wszystkie wywodzą się od zaledwie kilku ogierów i kilkudziesięciu klaczy. Różnice te są wynikiem selekcji dokonywanej przez człowieka. Doprowadziła ona do podziału koni na trzy podstawowe rasy: gorącokrwiste, zimnokrwiste i kuce. W Polsce jedną z najbardziej znanych i kojarzonych z naszym krajem ras jest konik polski, uratowany od zagłady i zachowany przez Polaków potomek dzikiego konia – tarpana. Ze względu na swój łagodny charakter koniki polskie są chętnie wykorzystywane w hipoterapii. Jedną z najważniejszych ról, jaką pełnią obecnie, jest utrzymywanie otwartego krajobrazu w postaci łąk i pastwisk. W wielu miejscach, gdzie koszenie jest nieopłacalne lub niemożliwe, doskonale radzą sobie koniki polskie. Zaletą tych koni jest to, że ich bliskość upodobały sobie ptaki, które chętniej gnieżdżą się na pastwiskach, gdzie konie te są one wypasane. Coraz częściej wykorzystywane są one w ochronie przyrody nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Bardzo liczna populacja koników polskich żyje obecnie w kilku rezerwatach przyrody w Holandii, Anglii czy na Łotwie.
Krowa
Została udomowiona ok. 10,5 tys. lat temu, niezależnie w trzech różnych rejonach świata: na terenie dzisiejszej Turcji i Iraku, w Pakistanie i Afryce. Wszystkie hodowane współcześnie w Europie krowy wywodzą się od ok. 80 dzikich osobników. To pierwsze zwierzę hodowlane, którego naukowcy zmapowali cały genom. Okazało się, że w 80% pokrywa się on z genomem… człowieka, a około 1 tys. genów krowa dzieli z psem i gryzoniami! Mięso i mleko krów stanowiło podstawę przetrwania ludzi od tysięcy lat. To dlatego, gdy krowa przestawała dawać mleko uciekano się do różnego rodzaju metod magicznych, aby jak najszybciej wróciła do zdrowia. W ostateczności gospodynie domowe za cenę własnej duszy zwracały się o pomoc do czarownic. To niemal zawsze pomagało. Dawniej wierzono, że zabicie jaskółki lub zrzucenie jej gniazda w oborze powodowało, że krowa będzie dawać mleko z krwią. I tego się trzymajmy.
Świnia
Stanowi udomowianą formę dzika, z którym, zresztą, bez problemu się krzyżuje. Została udomowiona ok. 15 tys. lat temu na Bliskim Wschodzie, a potem niezależnie w Chinach ok. 8 tys. lat temu. Jeszcze do niedawna w Indiach świnie wykorzystywano jako ważny element… toalety! Świnie zjadały to, co wydalali ludzie. Jadły też inne podawane im odpadki. Często zdarzają się przypadki świńskich ucieczek lub świadomego wypuszczania świń przez ludzi, a ze względu na swoją inteligencję zwierzę doskonale radzi sobie w natrze. W wielu miejscach zdziczałe świnie sieją spustoszenie wśród rodzimej fauny i flory, szczególnie w Ameryce Południowej i na wyspach Pacyfiku. To dlatego świnia znalazła się na liście 100 najbardziej niebezpiecznych inwazyjnych gatunków zwierząt na świecie. Oczywiście to nie jej wina. W końcu ktoś je musiał tam przetransportować. Ze względu na swój doskonały węch świnie są wykorzystywane jako narzędzie w wyszukiwaniu trufli. I nie chodzi o ich smak. Zapach trufli jest zbliżony do męskich hormonów płciowych, dlatego najchętniej tych grzybów poszukują maciory! Świnia jest jednym z najliczniejszych zwierząt hodowlanych na Ziemi. Aktualnie ich pogłowie wynosi ok. 1 mld, z czego prawie połowa znajduje się w Chinach. Niemal cała soja uprawiana w Argentynie wędruje właśnie do Chin, żeby wyżywić tamtejsze świnie.
Kura
Została udomowiona na terenie południowych Chin około 8 tys. lat temu, a w Europie pojawiła się ok. 5 tys. lat temu. Za jej przodka uważano kiedyś kura bankiwa, ale najnowsze badania genetyczne wykazały, że kury mają domieszkę krwi więcej niż tylko jednego dzikiego przodka. Co ciekawe, początkowo wcale nie trzymano ich dla mięsa i jaj, a dla… pokazowych walk. Badania wykazują, że kury szybko i łatwo się uczą, i rozumują w sposób podobny do ludzi. Posiadają także bardzo rozbudowany system komunikacji wokalnej. Obecnie przyjmuje się, że na świecie hodowanych jest ponad 50 mld kurczaków. Polska obecnie należy do największych producentów drobiu na świcie. Czy jest się czym chwalić? Raczej nie, biorąc pod uwagę skandaliczne warunki, w jakich są trzymane te zwierzęta.
Kaczka
Niemal wszystkie rasy kaczek na świecie pochodzą od Krzyżówki. Samca Krzyżówki łatwo rozpoznać po metalicznie połyskującej zielonej głowie. Kaczka została udomowiona ok. 4 tys. lat temu w południowo-wschodniej Azji, a także niezależnie w starożytnej Grecji, Egipcie, Rzymie i Babilonii. Tylko kilka ras wywodzi się od innego gatunku – kaczki piżmowej hodowanej przez Indian z Ameryki Południowej, a sprowadzonej do Europy w XVI w. przez konkwistadorów. Udomowienie spowodowało u kaczek zmianę wielu cech. Dzikie osobniki są silnie terytorialne i monogamiczne w okresie lęgowym, czyli wiążą się na ten czas tylko z jednym partnerem. Natomiast samiec kaczki domowej może mieć wiele partnerek. W naturze żaden szanujący się kaczor nie wysiaduje jaj, natomiast niektóre rasy hodowlane bez przeszkód to robią. Poza tym te hodowlane są mniej agresywne niż ich dzicy kuzyni. Zdarza się, że hodowlane kaczki uciekają, przez co często na naszych rzekach i jeziorach można obserwować różne dziwne barwne mieszańce.
Gęś
Wszystkie europejskie rasy gęsi domowej pochodzą od dzikiej Gęsi Gęgawy. Podobnie jak w przypadku kaczki udomowienia tego ptaka dokonano ponad 4 tys. lat temu. W Polsce wyhodowano kilka ras gęsi domowej (np. suwalska, garbonosa, podkarpacka, pomorska), ale obecnie do najczęściej hodowanych należy rasa biała kołudzka z Kołudy Wielkiej. Stanowi ona 90% pogłowia gęsi hodowanych w Polsce. W czasie wojny w Wietnamie Wietnamskie Siły Powietrze przetrzymywały nocą stada gęsi w pobliżu samolotów na lotniskach, gdyż są one doskonałymi strażnikami, wyczulonymi na wszelkie zagrożenia i robiącymi ogromny hałas w obliczu niebezpieczeństwa. Według legend właśnie dzięki tym zdolnością gęś trzymana w świątyni Jowisza przyczyniła się do uratowania Rzymu przed atakiem Gallów. Gęś była atrybut samego Marsa – boga wojny. Prawdopodobnie stąd wynikał ogromy szacunek Rzymian do tych ptaków. Nikt nie śmiał mówić o niej „głupia gęś”, bo to nie prawda. Ptaki te należą do jednych z najinteligentniejszych przedstawicieli pierzastego świata. W wierzeniach ludowych uznawana była za symbol gadatliwości i opiekuńczości.
Owca
Gdyby nie owce świat byłby pełen niewyspanych ludzi, bo każdy przecież doskonale wie, że liczenie tych sympatycznych zwierzątek to jeden z najlepszych, najstarszych i najbezpieczniejszych (w przeciwieństwie do środków farmakologicznych) sposobów na zasypianie. Jej pochodzenie nie do końca jest jasne, ale najprawdopodobniej przodkiem owcy domowej był muflon, którego człowiek udomowił ok. 11–13 tys. lat temu w starożytnej Mezopotamii. Początkowo dostarczały one człowiekowi mięsa, skór i mleka. Dopiero jakieś 8 tyś. lat temu zaczęto hodować je na wełnę. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby o najsłynniejszej owcy świat – Dolly. Było to pierwsze sklonowane zwierzę na świecie. Od tego czasu było ich setki: bydło domowe, konie, świnie, myszy, koty i psy, ale to właśnie Dolly pozostaje tą najbardziej znaną owcą, od której rozpoczęła się niezwykle ważna debata etyczna nad moralnością klonowania. Z owcami wiąże się określenie „czarna owca”, które w sposób negatywny charakteryzuje osobę wyróżniająca się spośród jakieś grupy (np. w rodzinie, pracy, szkole). Geneza tego zwrotu pochodzi z dawnych czasów, kiedy pasterze usuwali ze stada takie osobniki jako nieporządne, gdyż ich czarna wełna nie była tak cenna jak tych białych. Jest to jedno z najważniejszych zwierząt w chrześcijańskiej ikonografii – któż nie zna obrazka Jezusa pasterza prowadzącego owce. Na świecie hoduje się ponad 1,2 mld owiec, z czego ponad 500 mln w Azji, a kolejne 300 mln w Afryce.
Koza
To udomowiona ponad 10 tys. lat temu w południowo-wschodniej Azji i południowej Europie wersja dzikiej kozy. Dawniej zupełnie niesłusznie to łagodne i inteligentne zwierzę było uznawane za atrybut Szatana. W Polsce koza na trwale wpisała się w naszą kulturę pod postacią Koziołka Matołka, którego przygody należą do jednych z pierwszych historyjek obrazkowych dla dzieci. W wielu miejscach kozy uległy zdziczeniu (Australia, Nowa Zelandia), gdzie podobnie jak świnie mogą stanowić zagrożenie dla miejscowej flory. Światowe pogłowie kozy wynosi ponad 1 mld osobników. Najliczniejsze populacje kóz (porównywalne do liczby owiec) znajdują się w Chinach i Afryce.
Zwróćmy uwagę na świat obok nas. Tych wszystkich, z którymi dzielimy nasze gospodarstwo, a z którymi tak wiele nas łączy. W końcu zwierzęta też mają swoje życie – wypełnione pracą, przeciwnościami dnia codziennego, ale też najprawdziwszymi namiętnościami i pasją.
11. Bagna są dobre!
Jeszcze nie tak dawno, niemal wszędzie mogliśmy ugasić pragnienie. Każdy strumień, potok czy rzeka i każda studnia nadawała się do tego, aby się z niej napić. A kto dzisiaj by się na to odważył? Pozwolilibyśmy naszym dzieciom napić się wody ze śródpolnego strumienia, oczka wodnego, czy źródełka? Tak bardzo zatruliśmy nasze otoczenie (nawozy sztuczne, pestycydy, herbicydy), że za wodę musimy płacić – otrzymując wątpliwej jakości produkt w plastikowej butelce, którą za chwilę wyrzucimy, co jeszcze bardziej zanieczyści nasze środowisko. I tak zamyka się błędne koło.
Woda to życie!
Woda to życie! Brzmi banalnie. Ale to prawda. Dzięki wodzie wszystko się zaczęło. W wodzie narodziło się życie i do dziś, ponad 4 miliardy lat później, stanowi ona główny budulec wszystkich organizmów zamieszkujących planetę Ziemię. Nawet nasze ciała w 70% składają się z wody. Jej niewielka utrata z naszego organizmu, zaledwie 3%, powoduje uczucie zmęczenia, ból i zawroty głowy. Strata kolejnych 10% skazuje nas na śmierć.
Błękitna Planeta
Trzecia planeta od Słońca, czyli Ziemia, nasza Matka, znana jest nam również jako „Błękitna Planeta”. Skąd ta nazwa? Gdy popatrzymy na zdjęcia Ziemi z kosmosu, wszystko staje się jasne. To ze względu na wodę, która na niej dominuje. Głównie słona (98%), gdyż wody słodkie stanowią zaledwie 2,5% całkowitych zasobów, a tylko słodkie nadają się do picia. Co ważne, prawie 70% wody słodkiej uwięzione jest w lodzie i śniegu, a tylko 0,3% to rzeki, bagna i jeziora. Mało, prawda? A wydawać by się mogło, że woda jest nieskończona i w naszej strefie geograficznej, a szczególnie w naszym kraju, wody nie brakuje. Ale czy aby na pewno? Czy nie jest to tylko złudzenie? Otóż jest! Zasoby wody pitnej naszego kraju stawiają nas na przedostatnim miejscu w Europie. Porównuje się je do zasobów… Egiptu! Dlatego dbajmy o wodę w każdej postaci.
Każde oczko wodne na polu lub łące, struga płynąca na skraju wsi, bagno na pobliskim nieużytku, a nawet okresowo wysychająca kałuża po deszczu w koleinie ciągnika są na wagę złota. Dlaczego? Woda jest naszą integralną częścią! Mamy ją w każdej komórce naszego ciała. Nie jest nam jednak dana raz na zawsze. Codziennie musimy ją uzupełniać. Możemy przeżyć bez jedzenia, podobno nawet czterdzieści dni, ale bez wody nie wytrzymamy dłużej niż tydzień. Czy to wszystko to za mało, aby zacząć o nią dbać?
Susze
Jaką wartość stanowi woda dla rolnika? Przecież, gdy pada to nie da się „normalnie” żyć. Podwórko całe w błocie, koła ciągników grzęzną na polnych drogach, trzeba opóźniać żniwa i koszenia łąk. Z drugiej strony, gdy wody zaczyna brakować, rolnicy mają prawdziwe zmartwienie. Susza. Ten problem dał się nam we znaki zwłaszcza w ostatnich latach. Coraz częściej w naszym kraju pojawiają się okresy suszy. A jest to niezwykle istotne zagrożenie dla naszych upraw i biologicznego życia w ogóle. Dlatego od wielu lat na zlecenie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi funkcjonuje System Monitoringu Suszy Rolniczej. Na stronie internetowej tego przedsięwzięcia można na bieżąco podglądać, jak w danej chwili kształtują się zasoby wodne gleb rolniczych na terenie naszego kraju. Jednak woda jest ważna nie tylko dla roślin uprawianych przez rolników, aby wyrosły i dojrzały dając obfity plon. Pełni ona także inne niezwykle ważne role dla całego ekosystemu, który nas otacza (w tym pól i łąk). Liczy się nie sama woda, lecz sposób jej zmagazynowania.
Bagna są dobre!
Bagna, zwłaszcza torfowiska, pochłaniają 250 milionów ton dwutlenku węgla rocznie! Z kolei osuszone i zdegradowane torfowiska są prawdziwą bombą zegarową – emitują równowartość 7,5% rocznej polskiej emisji dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych. Daje nam to niechlubne 10 miejsce wśród największych emiterów tego gazu cieplarnianego na świecie. Tę „pracę” torfowisk da się przeliczyć na konkretne pieniądze. Dlatego zostały włączone do rynku handlu emisjami. W związku z tym warto przywracać ich pierwotne funkcje, bo jak widać, generuje to konkretne koszty lub oszczędności. Jaki płynie z tego morał? Nie kopmy rowów osuszających nasze łąki. Zamiast nakręcać spiralę zmian klimatu, lepiej go wspierajmy. Warto zapamiętać: Bagna są dobre!
Od lat w tracie dyskusji nad nowymi programami rolnośrodowiskowo-klimatycznymi pojawia się sugestia, aby stworzyć pakiet tzw. retencyjny. Jak ważne jest magazynowanie wody na trudne czasy, chyba nikomu nie trzeba przypominać. Ten temat już został omówiony powyżej. Co stoi zatem na przeszkodzie, aby zacząć ją gromadzić na naszych gruntach? Zamiast osuszać łąki, żeby je skosić i dostać dopłaty na tzw. „ptaszki”, bo inaczej czekają nas sankcje (sic!), może lepiej byłoby te same zalane łąki zostawić w spokoju, pod wodą. Dlaczego woda w zbiorniku retencyjnym, wybudowanym na pobliskiej rzece ma być lepsza niż ta na podmokłej łące, szczególnie, biorąc pod uwagę, że zbiornik ten mógł zaburzyć naturalny bieg rzeki i zniszczyć tarliska wielu ryb. Łąka to nie tylko woda, ale cała różnorodność biologiczna, którą w sobie mieści, z ptakami, owadami, ślimakami, płazami i kto wie czym jeszcze! Wybudowanie i utrzymanie sztucznego zbiornika to ogromne koszty, często sięgające kilku, a nawet kilkunastu milionów złotych. To dlatego koszt retencjonowania 1m3 wody w takich akwenach wynosi od 15 do 40 zł, a w naturze to tylko 2 do 5 zł. Nie trzeba być wybitnym matematykiem, aby dostrzec, że to się opłaca. Jaki zatem sens ma dalsza budowa wielkich zapór wodnych, choćby projektowanych 7 stopni na Wiśle (tzw. Kaskada dolnej Wisły). Jak można się domyślić, jest to ekonomiczne samobójstwo. A co gdyby te fundusze przeznaczyć właśnie na rolnicze dopłaty za retencjonowanie wody na prywatnych działkach? Nie tylko ludzie byliby zadowoleni, ale i natura. Jak na razie urzędnicy nie mogą dopuścić myśli, że rolnicy mogliby otrzymywać pieniądze za „nic nierobienie”! Tylko że grunty te wykonują konkretną, wymierną i mierzalną „pracę”! Może ktoś kiedyś to zauważy i doceni. Nich pierwszymi będą rolnicy! Najlepiej zacząć od oczek na polach i łąkach. Zamiast „walczyć” z nimi i na siłę uproduktywnić lub zasypywać śmieciami, zaopiekujmy się nimi. Czas kształtować dobre nawyki. Może już niedługo takie elementy przyrodnicze będą w cenie. Niejedni będą wówczas nam zazdrościć oczka czy bagienka na polu lub łące.
To się opłaca!
A co z rowami melioracyjnymi? Zamiast wyłącznie je pogłębiać zainwestujmy w zastawki, aby mądrze zarządzać wodą. Zatrzymywać, kiedy jej brakuje, spuszczać gdy jest jej za dużo. Proste, prawda? I tanie. Czasami można odnieść wrażenie, że wielu o tym zapomniało. Zaślepieni walką z wodą chcą się jej jak najszybciej pozbyć. Nie myślą o tym, że może kiedyś pojawić się susza (szybciej niż później). Przecież można wtedy liczyć na odszkodowanie, które gwarantuje Skarb Państwa, po co zatem się starać i zawczasu niwelować skutki suszy? Właśnie dlatego, że to się opłaca! Zamiast liczyć na państwo, liczmy na siebie, bo nic tak nie cieszy jak obfite zbiory zamiast marnej rekompensaty za utracony zysk. Tylko w latach 2005 i 2006 susze w Polsce spowodowały zmniejszenie lub utratę nawet do 60% plonów, a w przypadku trwałych użytków zielonych (TUZ) nawet do 100%! Dlatego sami już teraz starajmy się zadbać o największy skarb, którego pierwiastek od pradziejów nosimy w sobie – wodę.
10. Sąsiedzi z łąk i pól – zwierzęta krajobrazu rolniczego
Gdyby poprosić przeciętnego mieszkańca wsi o wymienienie zwierząt żyjących wokół jego domu, zapewne wskazałby ptaki. Jednak wieś to miejsce życia nie tylko tych pierzastych stworzeń, ale także innych zwierząt, małych i dużych, trochę bardziej szarych (lub brązowych), cichszych, bardziej skrytych, włochatych bez których krajobraz wsi nie byłby taki, jakim go znamy. Czy potrafimy sobie wyobrazić jesienne i zimowe pola bez gromadki saren albo wiosnę bez „boksujących się” szaraków? Oto kilka znanych i mniej znanych faktów z życia naszych mniejszych braci.
Wilcza rodzina /Cezary Korkosz /
Dżdżownice
To małe stworzenie nie schodziło ostatnio z pierwszych stron gazet, a wszystko za sprawą odkrycia jego niesamowitych właściwości. I nie chodzi tu o zdolność przerabiania ogromnej ilości gleby i cząstek roślinnych na doskonały nawóz. Płyn wydzielany przez dżdżownice okazuje się skutecznym środkiem w leczeniu raka płuc! Od lat ludzie szukają skutecznego remedium na tę chorobę. Okazuje się, że mieliśmy je tuż pod stopami. A dżdżownic jest tam naprawdę sporo. Na naszych łąkach, polach, w ogrodach czy sadach żyje od 340 do 1250 kg dżdżownic na hektar. Co interesujące wśród dżdżownic nie ma podziału na samce i samice, gdyż wszystkie są obojnakami, czyli posiadają zarówno męskie, jak i żeńskie narządy rozrodcze. Potrafią żyć kilka, a nawet kilkanaście lat, zwykle jednak niewiele ponad rok. Wpływają na wyższe plony – w skrajnych przypadkach nawet o 800%! Redukują poziom metali ciężkich w glebie. Rozkładają opadłe jesienią liście, dlatego aby dżdżownice miały co jeść, warto zostawić część z nich na ziemi. W sadach rocznie spada ok. 2–3 ton listowia na hektar, które przechodzi przez przewód pokarmowy dżdżownic w ciągu zaledwie 3–4 miesięcy. Zwierzęta te są bardzo wrażliwe na niskie temperatury, dlatego zapadają w sen zimowy, który trwa 3–6 miesięcy. W Polsce odnotowano występowanie 35 gatunków, ale tylko dziesięć z nich jest częściej spotykanych.
Borsuk
Prawdziwy miłośnik dżdżownic. Te niewielkie zwierzęta stanowią od 50 do 70% diety borsuków. Ponieważ dżdżownice zapadają w sen zimowy, robią to także borsuki. Te małe stworzonka najbardziej aktywne są nocą – stąd borsuki najlepiej oglądać o tej porze. Właściwie całe ich życie kręci się wokół tych drobnych glebowych organizmów. Warunkują ich liczebność, zagęszczenie, wielkość terytorium, a także wpływają na sukces rozrodczy! Gdy nocą jest za zimno i dżdżownice stają się trudno dostępne – borsuki nie opuszczają swoich nor. Ale oprócz dżdżownic borsuki mają jeszcze jeden interesujący przysmak – ropuchy. Płazy te, przeważnie unikane przez inne drapieżniki, są przez jaźwce (to dawna nazwa borsuka) chętnie chwytane i pożerane… od brzucha. Technika ta pozwala na pozostawienie niesmacznej skóry i rozkoszowanie się smakowitym i pożywnym wnętrzem. Jako schronienie wykorzystują złożony system nor wykopanych najczęściej w jakimś niewielkim wzniesieniu. Te nory są jak domy przekazywane z dziada pradziada, służą kolejnym pokoleniom borsuków czasem nawet przez ponad 100 lat!
Ropuchy
To nie to samo co żaby! Są cięższe, bardziej masywne, przeważnie nie skaczą i są… trujące. Ropuchy posiadają gruczoły przyuszne, w których znajduje się silnie piekący jad o ostrym smaku. To jedyna broń służąca im do obrony przed drapieżnikami. Niestety, aby drapieżnik się z nią zapoznał i więcej nie próbował, w czasie swojego pierwszego spotkania z ropuchą musi jej spróbować. Zasiedlają bardziej suche obszary niż żaby, często tereny pozbawione wody, mogą występować nawet w starych budynkach (np. pod podłogą, w piwnicy). Wśród ludzi budzą zazwyczaj wstręt i obrzydzenie. Niesłusznie! Po bliższym przyjrzeniu okazuje się, że są to wyjątkowo piękne zwierzęta, a dla człowieka dodatkowo niosą nieocenioną pomoc w walce ze ślimakami, bo jako jedne z nielicznych uwielbiają te nagie, pozbawione muszel. To może być zmora w ogródku niejednego działkowca. Dlatego wśród ogłoszeń w magazynie „Ogrodnik Polski” z 1901 roku można było znaleźć wzmiankę, że ogrodnicy angielscy skupują ropuchy. Wszystko po to, aby wykorzystywać je do walki ze „śluzowatymi szkodnikami”. W Polsce występują 3 gatunki – ropucha szara, zielona i paskówka. Wszystkie są objęte ochrona gatunkową.
Żaby
Nie mają przyusznych gruczołów jadowych, są smuklejsze, szybsze i zwinniejsze niż ropuchy. Większość z nich jest silnie związana z wodą. W naszym kraju występuje 6 gatunków żab (jeziorkowa, moczarowa, wodna, śmieszka, trawna, dalmatyńska). Podobnie jak ropuchy składają skrzek, który w postaci galaretowatych drobnych kuleczek możemy spotkać wiosną w wielu płytkich zbiornikach wodnych. Również żaby, podobnie jak ropuchy, pomagają rolnikom w walce z ogrodowymi „szkodnikami”. Płazy, w tym żaby i ropuchy należą do najbardziej zagrożonych zwierząt na świecie, głównie w związku z zachodzącymi zmianami klimatu i zanieczyszczeniem środowiska (oddychają całą swoją skórą!). Z wielu miejsc w Europie zniknęły zupełnie. W Polsce też jest ich coraz niej. Nie zasypujemy niewielkich oczek na naszych polach, gdyż stanowią one ważne miejsce życia tych płazów. To prawda, czego uczylibyśmy się kiedyś, że bociany żywią się żabami. Dawniej tych płazów było znacznie więcej, wtedy bociany nie miały problemu z ich chwytaniem. Teraz te ptaki muszą przerzucać się na… dżdżownice, które stanowią czasami nawet ponad 70% ich diety!
Żab wodne gody /Mateusz Matysiak/
Sarna
Nagminnie klasyfikowana jako samica jelenia, co oczywiście nie jest zgodne z prawdą. To zwierzę raczej leśne niż polne, ale na skutek rozwoju rolnictwa i zwiększania się areału pól, niektóre sarny na stałe przeniosły się na pola. Ich terytoria są zadziwiająco małe, czasami poniżej jednego kilometra kwadratowego. Oznacza to, że sarny, które widujemy z okien naszych samochodów, stojące na polu, to stale te same osobniki, gdyż nie przemieszczają się na duże odległości. Ponieważ młode sarny w czasie zagrożenia nie uciekają, a kładą się i leżą nieruchomo w wysokiej roślinności, wiele ich ginie każdego roku w czasie prac polowych. Dlatego, żeby temu zapobiec, w niektórych krajach przed koszeniem wyszukuje się zwierzęta ukryte na polu za pomocą dronów z kamerą termowizyjną. Gody saren zaczynają się w lipcu, ale młode rodzą się dopiero na wiosnę. Jak to możliwe? U sarny występuje ciąża utajona, czyli zahamowanie rozwoju zarodka na prawie 5 miesięcy! Dawniej podejrzewano, że tylko sarny to potrafią i jeszcze kilka innych zwierząt. Najnowsze badania pokazują jednak, że cechę te posiadają wszystkie gatunki ssaków, łącznie z człowiekiem!
Kret
To chyba najgęściej pokryte włosiem zwierzę na świecie – 1 mm kwadratowy jego skóry zawiera ponad 200 włosków! Całego jego ciało jest tak skonstruowane, aby zapewnić doskonałe poruszanie się w podziemnych tunelach, które drąży za pomocą niezwykle silnych łap. A to potrafi, jak mało kto. Jeden kret w ciągu doby potrafi wykopać tunel o długości od 10 do 15 metrów. Jest wybitnym samotnikiem, a każde spotkanie z innym przedstawicielem swojego gatunku rodzi gwałtowny konflikt. To kolejny, po borsuku, wielki amator dżdżownic. Jesienią gromadzi ich setki w swojej spiżarni, gdyż nie zapada w sen zimowy. Dżdżownice są unieruchomione na skutek przecięcia (przegryzienia) zwojów nerwowych. Żywe, ale nie mogące się poruszać, stanowią doskonałe, zawsze świeże, zimowe „konfitury” dla zgłodniałego kreta. Wydaje się to przerażające, ale Natura nie zna współczucia. Liczy się tylko przetrwanie. A kret opanował je do perfekcji. Stanowi zmorę właścicieli łąk i ogródków. Trzeba jednak pamiętać, że jest to gatunek objęty częściową ochroną gatunkową.
Jeż
Kolce jeża to nic innego jak zmodyfikowane włosy, które służą jako element biernej obrony przed drapieżnikami. Praktycznie żadne zwierzę nie jest w stanie „dobrać” się do zwiniętego w kulkę „najeżonego” jeża. Wyjątek stanowi puchacz i borsuk, który za sprawą swoich ostrych i długich pazurów przewraca go na plecy i dobiera się do niego od strony brzucha (praktyka stosowana przy ropuchach zdaje egzamin także w tym przypadku). W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że jesienią jeże zbierają jabłka, przenosząc je na grzbiecie gromadzą zapasy na zimę. Nic bardziej błędnego; jeże to miłośnicy owadów, na które polują nocą w naszych ogródkach. Dzięki temu, podobnie jak wspomniane już ropuchy, niosą nieocenioną pomoc zmniejszając liczbę „szkodliwych” organizmów, które potrafią dotkliwie doświadczyć przydomowe warzywniaki. Największym zagrożeniem we współczesnym świecie dla tych sympatycznych zwierzątek są drogi, a właściwie pędzące po nich auta. W Polsce występują dwa gatunki jeża, które dzieli linia Wisły: jeż wschodni i zachodni. Oba zapadają w sen zimowy. Na kryjówkę często obierają sobie stertę liście. To kolejny powód, aby liści w całości nie usuwać, a już na pewno pod żadnym pozorem nie wolno ich palić!
Dziki
Zwierzęta te kojarzą się z lasami, ale rolnicy doskonale znają je również z pól. A to dlatego, że te niezwykle bystre zwierzęta potrafią sobie radzić doskonale w każdych warunkach. W związku z czym, jeśli na polach jest większa obfitość pokarmu, to dlaczego nie zamieszkać właśnie tam. Wysokotowarowe rolnictwo nastawione na uprawę monokultur sprzyja dzikowi. Dochodzą do tego coraz cieplejsze zimy, które właściwie jako jedyne regulowały do tej pory populację dzika. Dodatkowo zwiększony areał upraw kukurydzy, która jak wykazały badania, a właściwe występująca na niej pleśń, przyspiesza… rozwój płciowy młodych samic! Sprawia to, że jeszcze w tym samym roku potrafią one przystąpić do rozrodu. Człowiek odpowiada za zmiany klimatu, które powodują wzrost liczebności dzika i jednocześnie dostarcza mu wysokoenergetycznej karmy, która przyspiesza jego dojrzewanie. Konflikt murowany! Tylko czym zawinił w tym wszystkim dzik? Ostatnio jest ich jednak coraz mniej. Z wielu miejsc zniknął zupełnie, szczególnie na wschodzie kraju. Wszystko przez ASF – afrykański pomów świń. Ponownie, zawleczony do Europy za sprawą człowieka.
Zając szarak
Dawniej pospolicie widywany na polach i łąkach. Był nawet eksportowany do Włoch i Francji, gdzie wypuszczano go, aby zasilił tamtejsze ginące populacje (wypuszczano nawet 100 tys. szaraków rocznie!). Obecnie w Polsce jest coraz rzadszy. Powodów jest kilka, ale do najważniejszych należy intensyfikacja rolnictwa, zagrożenie ze strony lisa i liczne choroby. W kulturze uważany jest za symbol Świąt Wielkanocnych, wiosny, płodności i odradzającego się życia. Stanowi także symbol tchórzostwa, a to dlatego, że na każde zagrożenie reaguje ucieczką. A biega niczego sobie, bo nawet do 80 km na godzinę! Życie spędza na małym terytorium, na którym nie toleruje innych osobników swojego gatunku. Z zającami-sąsiadami pozostaje jednak w kontakcie słuchowym i węchowym. Nie kopie nor (to domena bliskich krewniaków szaraka – królików). Jest gatunkiem łownym.
Szaraki – parkoty /Mateusz Matysiak/
Lis
Nie ma takiej wsi, wokół której nie żyłyby lisy. To jedno z najpospolitszych zwierząt spotykanych na naszych polach. Wszystko to za sprawą szczepionek przeciwko wściekliźnie. Choroba ta dawniej regularnie dziesiątkowała populację lisów. Dzisiaj lisa można spotkać praktycznie wszędzie, w tym w centrach dużych miast. Ze względu na swój legendarny spryt znalazł się na liście 100 najbardziej inwazyjnych gatunków zwierząt na świecie! Żywi się właściwie wszystkim, co znajdzie na swojej drodze, od owoców, poprzez padlinę, jaja, pisklęta, myszy, po norniki i zające. Przez zdolność szybkiego przystosowywania się do zmieniających się warunków stał się symbolem przebiegłości, ale także tchórzostwa. Wzbudza skrajne emocje – uwielbienie ze względu na swój wygląd i nienawiść z powodu lisiej słabości do jaj i piskląt ptaków. Jednak lis największy apetyt ma na myszy i norniki, na które poluje z dużą wytrwałością. Tym samym, w latach ich obfitości, jest sprzymierzeńcem rolników. Ten przykład dobitnie pokazuje, że w Naturze nic nie jest czarne albo białe. Lis jest gatunkiem łownym.
Lis /Mateusz Matysiak/
To tylko kilka sylwetek naszych mniejszych braci, z którymi dzielimy wiejską przestrzeń. W rzeczywistości jest ich znacznie więcej: nietoperze, kuny, łasice, ryjówki to tylko nieliczne z nich. Pamiętajmy o nich, gdyż towarzyszą nam od wieków. Na dobre i na złe. I choć nasze relacje nie zawsze układały się poprawnie, zasługują na to, aby żyć wśród nas, bo stanowią nieodłączną część tradycji i kultury polskiej wsi.
Kuna /Cezary Korkosz/
Autor: Adam Zbyryt
9. Kwiat paproci, czyli rzecz o roślinach w ludowych tradycjach, legendach i wierzeniach
Rośliny od samego początku miały dla nas ogromne znaczenie. Wiedzę o ich właściwościach przekazywano z pokolenia na pokolenie. Rośliny nas żywiły, dawały dach nad głową, one nas ubierały, zdobiły, bywały lekarstwem, a czasem trucizną. A przede wszystkim miały czarodziejską moc. Były z nami od urodzenia do grobowej deski, uczestniczyły w narodzinach, weselach i pogrzebach.
Czarny bez. W jego korzeniach zamieszkiwał Bajstruk, zły duch, którego niepokojenie mogło przynieść powódź i pomór bydła. To właśnie w cieniu bzu czarownice wypowiadały swoje zaklęcia. Jednak umiejętnie oswojony służył gospodarzom. Zawieszony w stodole, chronił krowy przed złymi czarami i brakiem mleka. Niecierpliwe dziewczęta rzucały gałęzie czarnego bzu na strzechy szukając odpowiedzi, kiedy czeka je małżeństwo. Gdy gałęzie spadały na ziemię, nie wróżyło to szybkiego ślubu.
Brzoza. Drzewo szczęścia i miłości. W czasach niedostatku jej kora ratowała od głodu, a brzozowy sok pomagał na porost włosów.
Jarzębina. Drzewo grzeszne i drzewo miłości. Jej obfity plon zwiastował urodzaj pszenicy. Podobno to na niej powiesił się Judasz. Leczyła bóle zębów. Cuciła z senności przy wieczornej pracy niczym dzisiaj kawa.
Lipa. Święta dla Słowian. Nie wolno było jej ścinać, chroniła plony przed złymi duchami. Na jej pniu wieszano kapliczki i obrazy świętych. Była żywicielką pszczół. I jest do dziś.
Dąb szypułkowy. Jego owoce pomagały przetrwać głód. Napar z kory dębu służył jako barwnik. Bardzo trwały, więc chętnie z niego budowano. Z żołędzi wróżono. W medycynie ludowej stosowany na wiele dolegliwości.
Jesion. Drzewo otaczane kultem. Sadzono go wokół kościołów. Wierzono, że odstrasza węże. Liście jesionu chroniły domu przed wpełznięciem węży do środka. Chroniły też bydło przed ukoszeniami. Używano ich też do czarów, leczenia wścieklizny i reumatyzmu. Dotkniecie drewna jesionu ściętego późnym latem leczyło rany. Kora leczyła próchnicę. Palenie jesionu chroniło przed zarazą. Właściwości lecznicze kory porównywano z chininą.
Pokrzywa. Dawniej powszechna na naszych stołach. Robiono z niej również worki i odzież. Chroniła od strachów i widm. Podpalone stosy pokrzywy rozpędzały burzowe chmury. Okadzano nią domy, żeby ochronić je od piorunów. Garnki wyparzono naparem z pokrzywy, żeby uchronić mleko przed zepsuciem. Wspomagała wzrost kapusty. Leczyła niepłodność u ludzi i krów.
Bylica pospolita. Dym z bylicy miał przeganiać z chat diabła i złe duchy. Pies po jej zjedzeniu miał mieć zdolność rozpoznawania czarownic. Okadzany nią dom był bezpieczny od uderzeń piorunów. Bylicę również wieszano w chatach, żeby uchronić domowników od chorób. Bylica była też w stajniach i oborach, gdzie strzegła zwierzęta przed czarownicami. Panny tęskniące za małżeństwem rzucały bylicę na dach, co miało przyspieszyć zamążpójście. Żeby uchronić się przed bezpłodnością i nieszczęściami przepasano się gałązkami bylicy. W czasie żniw owijanie się bylicą w pasie chroniło przed bólem w krzyżu. Wianek z bylicy założony na głowę w dniu św. Jana Chrzciciela chronił przed bólem głowy. Roślina bywała dodawana do kąpieli, żeby wzmocnić ciało.
Ruta. Wierzono, że wyrosła z kropel krwi Chrystusa spadających na ziemię, gdy szedł na Golgotę. Wpleciona w wianek oznaczała gotowość dziewczyny do zamążpójścia. Wkładano ją zmarłym dzieciom do trumny, aby ich ciała się nie psuły. Służyła także na osłabienie popędu płciowego. Traktowana jako skuteczne antidotum na jad żmii. Usuwała pasożyty z organizmu. Była dawana krowom po ocieleniu, a także żeby ulżyć zwierzętom w wypadku bólu.
Dzika róża. Miłość. Jedna z najważniejszych roślin w kulturze polskiej i europejskiej. Wplatano ją do zielnych wianków, które wieszano w domu, żeby uchronić domowników przed nieszczęściami. Podawano ją krowom po wycieleniu lub na choroby. W celu wyhodowania odmian białej i czerwonej podlewano krzewy róży mlekiem lub krwią koguta.
Trzmielina. Jej zmiażdżone owoce wraz z orzechami laskowymi były stosowane do smarowania strupów, w celu przyspieszenia ich gojenia. Była też stosowana przez szewców do wyrobu kołków.
Paproć. Ważny składnik czarów, szczególnie tych miłosnych. Wierzono, że ten który odnajdzie jej kwiat o północy w wigilie św. Jana Chrzciciela zostanie obdarowany bogactwem. Jeśli dokona tego stara kobieta – stanie się wróżką. Jej kwiat miał być mały, ale błyszczeć jak gwiazda, jeszcze inni podawali, że był złoty albo czerwony.
Trzcina. Trzcina poświęcona w dniu Matki Boskiej Zielnej i ustawiona w oknie chroniła od piorunów. Poświęcona leczyła również bóle gardła. Kwiatostany przykładało się na oparzenia. Służyła do wyrobu palm wielkanocnych, krycia dachów, wyplatania koszyków, okładania murów i sufitów domostw.
Tatarak. Miał powstrzymywać pszczoły przed ucieczkami z ula. Zabezpieczał dom przed myszami. Mycie włosów wywarem z tataraku nadawało im piękna. Wtykany do łóżek chronił przed pchłami, a pomieszany z siekaną jedliną i piołunem służył do wypędzania robactwa z domostwa. Aby zabezpieczyć bydło przed czarami wtykało się go w szczeliny obory. Posiadał wszechstronne zastosowania lecznicze, zarówno u ludzi jak i u zwierząt.
Jałowiec – wchodził w skład palm wielkanocnych. Służył do walki z pchłami, muchami i innym robactwem w domach. Używany jako kadzidło na Trzech Króli. Okadzało się nim ludzi i bydło przeciwko czarom. Przyozdabiał figury karnawałowe – rogi turonia i głowę kobyłki. Wykorzystywano go do produkcji piwa. Jego obfity plon miał zwiastować ostrą zimę. Poświęcone gałązki dodane do złożonego w stogi zboża miały uchronić je przed myszami. Powszechnie stosowany w leczeniu chorób (bóle głowy, żołądka, oczyszczanie krwi, w ginekologii ludowej) i zwierząt (w czasie pomoru lub, aby krowy dawały więcej mleka).
Osika. Drzewo magiczne. Chroniła przed złymi duchami, czarownicami i strachami. Zmarłym podejrzanym o to, że są upiorami przebijano serce lub gardło osikowym kołkiem lub wkładano ich ciała do osikowej trumny. Bazie służyły jako barwnik do pisanek. Drewna używano do rozniecania ognia. Wierzono, że drżenie osikowych liści to kara za to, że w chwili śmierci Chrystusa wszystkie drzewa zamilkły tylko osika poruszała liśćmi. Osikowe krzyże powieszone w czterech rogach wsi miały chronić przed cholerą. Była używana jako środek na robactwo w mieszkaniu. W jej liściach kąpano dzieci, żeby nie trzęsła im się głowa.
Jemioła. Uznawana za roślinę świętą. Stosowana szeroko we wszelkich dolegliwościach kobiecych, np. przy zbyt silnej miesiączce (herbata z liści) oraz na poronienia (jagody). Stosowana w odczynianiu uroków magii. Wkładana do kołyski miała odpędzać strachy. Leczyła koklusz, kołtun i odmrożenia. Jej napar piło się na kaszel. Krowa uderzona trzy razy rózgą z jemioły, stawała się posłuszna. Chroniła świnie przed chorobami, a włożona w Boże Narodzenie do ula gwarantowała obfite zbiory miodu w kolejnym roku. Przystrajała weselny chleb i barwiła jaja wielkanocne.
Piołun. Symbol goryczy. Używano go do przystrajania zmarłych i trumien. Okadzano nim także domy zmarłych po wyprowadzeniu zwłok, żeby „nie było czuć trupa”. Liście piołunu pito w formie nalewki (absynt) lub palono, ze względu na wywoływanie lekkich zaburzeń psychodelicznych. Stosowano go także w celu odstraszenia moli. Wetknięty pod poduszkę miał działać usypiająco. Dodawano go do atramentu, aby chronić wówczas bardzo drogie książki przed myszami i owadami. Zabezpieczał ule przed pasożytami, a w pasiekach sadzono piołun w celu ochrony pszczół przed chorobami. Używany był również do barwienia tkanin (głównie na żółto, a z dodatkiem soli lub siarczanu żelazowego na oliwkowo i seledynowo).
Świerk. Jego wierzchołek był używany przez niektórych gospodarzy jako prymitywna brona. W czasie głodu jego młode szyszki i gałązki napełniały żołądki. Za to żywica, gdy się ją żuło, oczyszczała zęby. Z ułożenia szyszek na drzewie przepowiadano pogodę: gdy szyszki były skupione na szczycie, zima miała przyjść późno, a gdy na dole – wcześnie. Obfitość kwiatów przepowiadała urodzaj ziemniaków. Krowy bite gałązkami świerku traciły mleko. Ze świerku robiono trumny i ligawki – ludowy instrument dęty. To właśnie świerk ozdobiony jabłkami, piernikami i orzechami przystrajał domostwa w Boże Narodzenie i w czasie wesel.
Dziś wiele z tych wierzeń budzi uśmiech wobec prostolinijności naszych przodków. Jednak gdzieś tam w niektórych z nas może rodzić się niepewność, a nawet i nadzieja, że w tych wierzeniach jest ziarno prawdy. Bo czy świat nie nabiera koloru i uroczego czaru, gdy te codzienne paprocie, zwykły czarny bez czy podwórkowe lipy ożywają swym magicznym wdziękiem?
Opisy roślin opracowano na podstawie: Monika Kujawska, Łukasz Łuczaj, Joanna Sosnowska, Piotr Klepacki. 2016. Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych – Słownik Fischera. Polskie Towarzystwo Ludoznawcze.
Autor: Adam Zbyryt
8. Ekologiczne środki ochrony roślin
Domek dla owadów zawieszony w ogrodzie. Fot. Justyna Różańska
Czy coś takiego istnieje? Ekologicznego z natury, a nie tylko z etykiety? Określenie jest w powszechnym użyciu, ale wydaje się być nadużywane. Dzisiaj wszystko i każdy stara się być „eko” lub „bio”. Ile jest w tym prawdy? Często niewiele. Na tym polu jednak dość mocno wyróżnia się rolnictwo ekologiczne oraz ekologiczne środki ochrony roślin, gdyż przepisy regulujące stosowanie tego przymiotnika są w tych obszarach dobrze i szczegółowo sprecyzowane. Okazuje się, że są pestycydy i herbicydy, które rzeczywiście można określić mianem ekologicznych.
Przemysłowa produkcja żywności pochłania hektolitry „chemii”, która prędzej czy później trafia do nas samych – na nasze stoły, do naszych żołądków, płuc i krwioobiegów. Wcześniej trafiła już do „krwioobiegu” Ziemi – do wód podziemnych i powierzchniowych, które nawadniają nasze uprawy oraz gaszą pragnienie naszych zwierząt i nas samych. W całej Unii Europejskiej tylko w 2014 roku sprzedano ok. 400 tys. ton pestycydów. Największymi odbiorcami byli: Hiszpania (20%), Francja (19%), Włochy (16%), Niemcy (12%) i Polska (6%). Nasz kraj przodował w ilości zakupionych insektycydów i środków regulujących wzrost i rozwój roślin (1,5 tys. ton). W zeszłym roku zakupiono w Polsce łącznie ok. 23 tys. ton środków ochrony roślin. To 4,6 tys. przyczep rolniczych o ładowności 5 ton. Największe ich zużycie dotyczy upraw sadowniczych.
Czy „chemia” ta, zwłaszcza środki ochrony roślin, stanowią zagrożenie dla człowieka? Do tej pory poznaliśmy wiele „cudownych” środków chemicznych, które miały służyć rolnikom i szybko podnieść produkcję rolną. Przy tym miały być całkowicie bezpieczne dla ludzi i przyrody. Sztandarowym przykładem jest DDT – środek do walki ze „szkodnikami”, który miał zrewolucjonizować rolnictwo; w Polsce powszechnie znany pod nazwą Azotex. Dumny przykład postępu i rozwoju. Największe spustoszenie czynił wśród drapieżników, które zamykają łańcuch pokarmowy – doprowadził m.in. do masowego wymierania Sokołów Wędrownych, znanych jako najszybsze stworzenia na Ziemi oraz bałtyckich Fok Szarych. Choć upłynęło ponad 40 lat od oficjalnego wycofania DDT ze sprzedaży (w Polsce zakaz wprowadzono w 1976 roku), to związek ten jest nadal obecny w naszym otoczeniu. Wykrywany jest na przykład w mleku… karmiących kobiet! W USA sześciokrotnie przekracza dopuszczalne normy. Ale to nic w porównaniu z Australią, gdzie normy są przekraczane trzydziestokrotnie. Jego związki nie ulegają biodegradacji, co oznacza, że krążą w środowisku bezustannie. Ostatnio wykryto go nawet we krwi antarktycznych pingwinów.
Młoda Pliszka Siwa. Ptaki to nasi sprzymierzeńcy w trosce o nasze uprawy. Fot. Paweł Sidło
Następnie wielkie nadzieje pokładano w Roundup-ie. Herbicyd ten, podobnie jak DDT, również miał być całkowicie bezpieczny dla środowiska i… dla ludzi. (Już to gdzieś słyszeliście?!) Rzeczywistość ponownie okazała się brutalna. Roundup zwiera m.in. wysoce toksyczny glifosat, który u ludzi powoduje zaburzenia hormonalne, uszkodzenia DNA, zaburzenia rozwojowe płodów oraz raka. Aby zwrócić uwagę opinii publicznej i w celu wszczęcia debaty mającej zakazać stosowanie tego związku, w połowie 2015 roku grupa 48 europarlamentarzystów przebadała się na obecność glifosatu w moczu. Jego średnie stężenie wyniosło 1,7 mikrogramów na litr, czyli 17 razy więcej niż maksymalne dopuszczalne stężenie tej substancji w wodzie pitnej (0,1 mikrograma na litr). Takie samo badanie na próbie ok. 2000 ochotników wykazało, że jego stężenie było od 5 do 42 razy większe niż dopuszczalne stężenie w wodzie pitnej w Europie. To pewne – wszyscy obywatele Unii, również Ty Drogi Czytelniku, są zanieczyszczeni glifosatem!
Po latach ryzykownych doświadczeń wybór wydaje się prosty: rozwój zrównoważonego rolnictwa ekologicznego – przyjaznego ludziom oraz uprawianej ziemi. Czy jest to możliwe? Jak sobie „radzić” ze szkodnikami na naszych polach i w ogrodach? Przecież owady i chwasty, które utrudniają nam produkcję żywności były i będą korzystały z naszych upraw (choćby plagi szarańczy znane od czasów biblijnych). Rzeczywiście, chyba nie sposób całkowicie odstawić całą „chemię”, nawet w gospodarstwach ekologicznych. Ale istnieje wiele rozwiązań pozwalających w znaczy stopniu ją zredukować. Poza tym nie każda „chemia”, jak się okazuje, musi być szkodliwa.
Mazurek przy budce lęgowej zawieszonej w ogrodzie. Fot. Paweł Sidło
Oto kilka rad, co możemy zrobić, aby uniknąć jej nadmiernego stosowania:
- Podstawowym instrumentem ograniczania zachwaszczenia powinien być właściwie zaplanowany płodozmian, co uchroni plony przed nadmiernym rozwojem chwastów. Wiedzieli o tym już nasi przodkowie, bo system ten stosowano z powodzeniem już ponad 1000 lat temu. (Czyżbyśmy po raz kolejny zapomnieli o naszym dziedzictwie?) Pozwoli to także na ograniczenie stosowania pestycydów, bo to niejednokrotnie jedyna metoda walki ze szkodliwymi chorobami.
- Zamiast stosować kosztowne herbicydy (czasami tak kontrowersyjne jak Roundup) lepiej przeprowadzić odchwaszczanie mechanicznie, przy użyciu bron, obsypników, pielników, a w ogrodnictwie, za pomocą narzędzi ręcznych.
- W przypadku walki ze szkodliwymi przędziorkami w naszych sadach, aby ograniczyć stosowanie oprysków można zakupić specjalne filcowe paski z dobroczynkami, które umieszcza się po 2–3 na każdym drzewie. Cena 50 takich pasków z pomocnymi roztoczami to około 100 zł. I już za rok można zrezygnować ze znacznie droższych pestycydów. Każda samica dobroczynka zjada średnio około 8 dorosłych „szkodliwych” przędziorków dziennie, co daje średnio 550 osobników przez całe życie. Pomoc warta każdej wydanej złotówki!
- Warto zakładać ogrody przyjazne ptakom i owadom, wywieszać budki lęgowe, karmniki, domki dla owadów. To wzmocni tzw. opór środowiska wobec „szkodliwych” organizmów, dzięki czemu nie będą mogły się nadmiernie rozmnażać. Nie od dziś wiadomo, że pola, łąki i sady pełne ptaków są zdrowsze, rzadziej atakowane przez choroby i szkodniki. W takich ogrodach nawet stonka ziemniaczana ma swojego amatora – Bażanta, który jako jeden z nielicznych ptaków chętnie się nią pożywia. Włochate gąsienice z przyjemnością zjadają natomiast Kukułki.
- Sojusznikami w walce ze szkodnikami mogą być mikroorganizmy (bakterie, wirusy i grzyby).
- Rozwiązaniem są również środki ochrony roślin oparte na naturalnych substancjach. W USA ponad 2/3 składników aktywnych w nowych pestycydach zatwierdzonych w ostatnich latach przez tamtejszy rząd do powszechnego użytku pochodzi z naturalnych substancji produkowanych przez rośliny lub zwierzęta. Tworzone są nowe składniki aktywne oparte na obserwacji wpływu naturalnych substancji oraz pestycydów pochodzenia naturalnego. Obecnie w gospodarstwach ekologicznych dopuszcza się stosowanie wielu naturalnych pestycydów. Należą do nich m.in.:
– azadirachtina uzyskiwana z miodli indyjskiej (Azadirachta indica) – środek owadobójczy,
doskonały do zwalczania gąsienic bielinka kapustnika,
– wosk pszczeli – maść ogrodnicza, służąca do zabezpieczania ran drzew i krzewów,
– żelatyna – środek owadobójczy,
– zhydrolizowane białko – środek wabiący,
– lecytyna – środek grzybobójczy,
– pyretrum otrzymywane ze złocienia dalmatyńskiego (Chrysanthemum cineraria folium) – insektycyd,
– quassia otrzymany z Quassia amara – środek owadobójczy i odstraszający owady,
– rotenon otrzymany z Derris spp. i Lonchocarpus spp. i Terphrosia spp. – środek owadobójczy,
– sól potasowa kwasu tłuszczowego (szare mydło) – środek owadobójczy,
– olej parafinowy – środek owadobójczy i roztoczobójczy,
– piasek kwarcowy – środek odstraszający,
– siarka – środek grzybobójczy, roztoczobójczy, odstraszający,
– wodorowęglan potasu – środek grzybobójczy,
– nadmanganian potasu – środek grzybobójczy i bakteriobójczy; tylko w przypadku drzew owocowych, oliwnych i winorośli,
– siarczan wapnia (wielosiarczek wapnia) – środek grzybobójczy, owadobójczy i roztoczobójczy,
– miedź w formie wodorotlenku miedzi, tlenochlorku miedzi, (trójzasadowy) siarczanu miedzi, tlenku miedzi, oktanianu miedzi
– środek grzybobójczy; maksymalnie do 6 kg na hektar rocznie.
Przysmakiem bażantów jest stonka ziemniaczana. Fot. Cezary Korkosz
Pełen wykaz środków dopuszczonych do stosowania w rolnictwie ekologicznym zawiera złącznik II ROZPORZĄDZENIA KOMISJI (WE) nr 889/2008.
Jak widać istnieje wiele alternatyw dla tradycyjnej „chemii” powszechnie stosowanej w rolnictwie. Można produkować żywność zdrowszą w sposób przyjazny Przyrodzie. Trudno przekonać do takiego wyboru osoby prowadzące przemysłową produkcję roślin, ale może chociaż w swoich przydomowych ogródkach znajdą oni miejsce na zastosowanie któregoś z wymienionych środków. Na pewno wyjdzie to na zdrowie im i ich rodzinom. Może część z nich rozwinie poboczną działalność opartą na rolnictwie ekologicznym. Na początku na pewno będzie ciężej niż w przypadku dotychczasowej działalności, gdzie wszystko „załatwiały” za nas środki ochrony roślin. Ale z czasem może nauczymy się doceniać naturalne procesy chroniące nasze uprawy. W końcu nawet jeśli plonów z hektara jest mniej, ich wartość jest wyższa. Produkty tego typu są coraz bardziej pożądane nawet pomimo tego, że ich cena bywa wyższa ze względu na bardziej wymagającą produkcję. Rolnictwo ekologiczne rozwija się w ogromnym tempie – notowany jest wzrost sprzedaży o 10–15% rocznie. Tylko w latach 2004–2011 liczba tego typu gospodarstw wzrosła sześciokrotnie. W Polsce stanowią one ok. 4% ogółu użytków rolnych w kraju i wciąż rosną. Rynek polskiej żywności ekologicznej szacowany jest na 400–500 mln zł.
Większość gospodarstw ekologicznych znajduje się we wschodniej Polsce na terenach o trudnych warunkach gospodarowania. Wydawać by się mogło zatem, że są one niejako wymuszone przez naturalne warunki i stanowią coś gorszego niż wysoko rozwinięte rolnictwo towarowe. Nic bardziej błędnego! Ekstensyfikacja produkcji jest wyznacznikiem postępu, lepszego zrozumienia przyszłego rynku i potrzeb ludzi. To właśnie w tym kierunku powinno zwrócić się rolnictwo.
Autor: Adam Zbyryt
7. Co daje nam Ziemia, czyli krótko o usługach ekosystemowych
Usługi ekosystemowe, to bardzo modne słowo ostatnimi czasy, słyszymy je w telewizji, radiu, czy widzimy w gazetach. Ale co ono oznacza, czy jest jakaś prosta definicja, która je wyjaśnia? Z czym się to „je”, kogo dotyczy? Czy ja mam coś z tym wspólnego?
W najprostszy sposób usługi ekosystemowe można zdefiniować jako wszystkie korzyści, jakie czerpiemy z Przyrody i naturalnego środowiska. Duże tego, prawda, bo właściwe wszystko, co nas otacza i nam służy. Chociażby czyste powietrze, którym oddychamy. Na razie wydawałoby się całkowicie bezpłatne. Ale czy w świetle tego, co się z nim dzieje, w związku z wszechobecnym smogiem, który odbiera w Polsce rocznie więcej istnień ludzkich (45 tys.!) niż wypadki drogowe (ok. 3 tys.), będziemy kiedyś musieli za nie płacić? Już płacimy! Bo jak można nazwać wyjazd do lasu, w góry, nad morze, aby pooddychać świeżym powietrzem? Każdy taki wyjazd można sobie bardzo łatwo skalkulować, np. obliczając paliwo, które zużyliśmy, aby tam dojechać, noclegi, za które zapłaciliśmy, pamiątki, które kupiliśmy itd.? Wszystko po to, aby pooddychać „świeżym” powietrzem. W wielu przypadkach robi się z tego całkiem pokaźna suma. Jak chociażby jesienny dwutygodniowy atak smogu w 2015 roku w 5 największych miastach w Polsce – hospitalizacja osób z problemami oddechowymi wynikłymi z tego zdarzenia kosztowała służbę zdrowia (a więc nas, podatników) łącznie 2,3 mln zł!
To dlatego naukowcy w ostatnim czasie zaczęli badać usługi ekosystemowe. Mierzą, jakiego rodzaju korzyści zapewniają ludziom różnego rodzaju ekosystemy (np. pola, łąki, lasy, bagna, jeziora, rzeki), szacują ich wartość oraz to, ile możemy na nich zarobić. Nawet jeśli nie zawsze oznacza to „spieniężenie” tych usług i korzyści. Można to sobie wyobrazić, jak środki zdeponowane na specjalnym koncie w banku zwanym Przyrodą, do którego dostęp ma każdy z nas, bez względu na płeć, wiek, czy status społeczny. Okazuje się, że im lepiej zachowane są nasze ekosystemy, im zdrowsze, czystsze i bardziej różnorodne, tym jesteśmy bogatsi! Zrozumienie i prawidłowa ocena tych korzyści to obecnie jedno z najważniejszych wyzwań stojących nie tylko przed naukowcami, ale także przed rządami państw.
Do krajobrazów (ekosystemów), które oferują nam najwięcej cennych usług, należą bagna i różnego typu mokradła. Jedną z najważniejszych usług, jakie zapewniają, jest retencja wody – a tym samym ochrona przed powodziami albo suszami. Bagna, to zbiorniki retencyjne, których nie trzeba obsługiwać. Czy to się opłaca? Bardzo! Koszt retencjonowania 1m3 wody w naturze wynosi 2–5 zł, a w sztucznych, to znaczy budowanych przez nas zbiornikach retencyjnych, 15–40 zł. Jaki zatem sens ma dalsza budowa wielkich zapór wodnych w naszym kraju, choćby projektowanych 7 stopni na Wiśle (tzw. Kaskada dolnej Wisły)? Jak można się domyślić, jest to ekonomiczne samobójstwo. Bez wątpienia znacznie lepiej sprawdzą się zastawki na małych ciekach czy w lasach. Ich koszt to setki, a nie miliony złotych. Podobną rolę pełnią oczka wodne na naszych polach. Nie zasypujmy ich! To nasze bogactwo.
Bagna, zwłaszcza torfowiska, ale tylko te nienaruszone ręką człowieka, pochłaniają też 250 milionów ton rocznie dwutlenku węgla! Z kolei osuszone i zdegradowane torfowiska są prawdziwą bombą zegarową – emitują równoważność 7,5% rocznej polskiej emisji dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych. Daje nam to niechlubne 10 miejsce wśród największych emiterów tego gazu cieplarnianego na świecie. Wiedza ta i konkretne dane pozwalają na włączenie torfowisk do rynku handlu emisjami. W związku z tym warto przywracać ich pierwotne funkcje, bo jak widać, generuje to konkretne koszty lub oszczędności. Jaki płynie z tego morał? Nie kopmy rowów osuszających nasze łąki. Szczególnie, że ostatnie lata pokazały, że zaczynają nam dokuczać coraz większe susze i deficyt wody w gruncie. Zamiast nakręcać spiralę zmian klimatu, lepiej go wspierajmy. Warto zapamiętać: Bagna są dobre!
Czy z obserwowania ptaków można żyć? Okazuje się, że tak, a hobby to może stanowić poważną gałąź gospodarki. To także usługa ekosystemu, w którym one występują. Tylko w USA turystyka przyrodnicza i przede wszystkim obserwowanie ptaków (birdwatching) przynosi rocznie 32 miliardy dolarów obrotu i generuje ponad 800 tysięcy miejsc pracy! W Ameryce, jako „ptasiarze” deklaruje się 40 milionów ludzi! W Anglii – kilka milionów. W Polsce daleko jeszcze do takich liczb, ale branża ta rozwija się bardzo dynamicznie. Tutaj warto wspomnieć o naszej Puszczy Białowieskiej. Wielu czytelników spogląda na nią jak na magazyn drewna, a ograniczenie jej użytkowania jako realną stratę dla osób zatrudnionych w przemyśle drzewnym. Kto ich uprzywilejował? Kto zdaje sobie sprawę, jak wiele firm turystycznych działa na terenie Puszczy Białowieskiej, firm oferujących turystom kontakt z dziką przyrodą, unikatowymi na skalę światową gatunkami grzybów, roślin i zwierząt? Są z nimi związane tysiące osób: przewodnicy, kierowcy, właściciele agroturystyk, restauracji i inni, którzy z tego, że las ten wygląda właśnie tak, a nie inaczej, czyli „nieuporządkowany”, „zapuszczony”, „zamierający”, „niezadbany”, tętniący pierwotnym życiem, czerpią wymierne korzyści! Proszę wejść na chwilę w skórę tej drugiej strony, której w mediach nie usłyszymy, a nawet jeśli, to wyłącznie z etykietą „pseudoekologów”. To także branża warta miliony złotych!
To, jak rentowne mogą być usługi ekosystemowe, pokazuje przykład szkockiej wyspy Mull. W latach siedemdziesiątych rozpoczęto na niej projekt reintrodukcji (ponownego wsiedlenia) Bielików (potężnych ptaków drapieżnych, które prawdopodobnie znajdują się w naszym godle narodowym), które wcześniej zostały tam wytępione. Projekt okazał się sukcesem i dziś gnieździ się w całej Szkocji ponad 100 par tego gatunku. Bieliki stały się ogromną atrakcją turystyczną przynoszącą mieszkańcom wyspy 5 mln funtów rocznie i zapewniają 110 miejsc pracy! W całej Szkocji turystyka przyrodnicza przynosi roczne obroty na poziomie 65 mln funtów i gwarantuje ponad 2700 etatów (więcej niż dzisiaj Stocznia Gdańska). Dlaczego my mielibyśmy być gorsi? Uczmy się od najlepszych!
W Polsce gatunkiem, któremu bardzo wiele zawdzięczmy jest oczywiście Bocian Biały. Kiedyś „zaopatrywał” w pióra słynną na całą Europę husarię! Przede wszystkim jednak trzymał w ryzach populacje norników, myszy i innych amatorów chłopskich upraw i plonów. Poczciwy Bociek od wieków zajmował silne miejsce w naszej kulturze będąc bohaterem wielu przysłów, wierzeń, przesądów, książek, wierszy, herbów, reklam, znaków firmowych. Sama tylko firma „Atlas” jest w posiadaniu 1400 Bocianów wykonanych z plastiku (ich wartość można oczywiście ławo wycenić). Kamery internetowe nadające obraz z gniazd Bociana Białego notują największą oglądalność wśród wszystkich kamer ze zwierzętami – są odwiedzane 20–40 tys. razy na dobę! Ktoś musiał je zamontować. Przekaz też kosztuje, oglądanie także (trzeba mieć dostęp do Internetu). Biznes się kręci. Każdy ma z tego coś dla siebie. Jedni przeżycia estetyczne i bliższy kontakt z przyrodą, inni realny zarobek. Czy jest w tym coś złego? Nie! To są właśnie usługi ekosystemowe. Czas z nich korzystać i je szanować. Bociany przyciągają też rzesze turystów do bocianich wiosek – takich jak Żywkowo i Kłopot. Tamtejsi mieszkańcy, a szczególnie drobny biznes na pewno nie mają nic przeciwko ani ptakom, ani gościom.
Może teraz bardziej prozaiczny przykład. Wartość miodu łatwo wycenić. Słoik o pojemności 1 litra kosztuje ok. 35 złotych. Ale jak wycenić wartość zapylaczy i ich pracy, bez której tego miodu by nie było? Zresztą, nie tylko miodu, ale także wielu warzyw i owoców na naszych stołach. Szacuje się, że 35% upraw i 87 głównych roślin uprawnych jest zapylanych przez pszczoły, trzmiele i ich kuzynów. Bez ich usług umarlibyśmy z głodu. Cena rodziny trzmieli do „obsługi” ok. 25 arów ogrodu kosztuje 120–160 złotych. Łatwo sobie wyliczyć, jaki to koszt, kiedy koś posiada hektary upraw wymagających pracy zapylaczy. Dopiero kiedy musimy zapłacić za zapylanie, zaczynamy uświadamiać sobie wartość usług, jakie zapewniają nam zapylacze w naszym środowisku. Ale miodu nie byłoby bez roślin. Często tych dzikich, porastających nasze miedze, nieużytki, łąki, ogrody. Ich wartość też można wycenić. Wszystko jest ze sobą powiązane. Pamiętajmy o tym przed zaoraniem kolejnej miedzy czy spryskaniem herbicydami „niepotrzebnych chwastów”.
Albo inny przykład. Jeszcze nie tak dawno, niemal wszędzie mogliśmy ugasić pragnienie. Każdy strumień, potok czy rzeka i każda studnia nadawała się do tego, aby się z niej napić. A kto by się dzisiaj na to odważył? Pozwolilibyśmy naszym dzieciom napić się wody ze śródpolnego strumienia? Tak bardzo zatruliśmy nasze otoczenie, że za wodę musimy płacić – otrzymując wątpliwej jakości produkt w plastikowej butelce, którą za chwilę wyrzucimy, co jeszcze bardziej zanieczyści nasze środowisko. I tak zamyka się kolejne koło.
To tylko kilka przykładów, jak działają usługi ekosystemowe. Tymczasem ludzie, nie zdając sobie z tego sprawy, czerpią z Przyrody wszystko, co jest im niezbędne do życia. Oprócz zasobów, które stosunkowo łatwo zmierzyć lub zważyć, takich jak ziemia orna lub woda do picia, potrzebujemy też innych funkcji, które zapewniają nam powietrze do oddychania, regulują i stabilizują klimat, chronią nasze pola przed erozją, dostarczają miejsc do odpoczynku i rekreacji itd. Lista usług, jakie świadczy nam Przyroda dosłownie nie ma końca! Zwykle o tych „ekousługach” nie myślimy. Przyjmujemy je za pewne i oczywiste. Uważamy, że skoro są za darmo, to są nic nie warte i nie musimy się z nimi liczyć. „Budzimy się” dopiero, gdy zabraknie nam czystej wody do picia, oddychamy zatrutym powietrzem, albo toniemy w śmieciach – a i to tylko na krótko…
Autor: Adam Zbyryt
Zapraszamy do udziału w konkursie na najbardziej bioróżnorodne/przyjazne przyrodzie gospodarstwo rolne. Do wygrania atrakcyjne nagrody! Więcej szczegółów na stronie Kampanii „Bukiet z pól” www.bukietzpol.pl w zakładce Aktualności.
Zapraszamy na nasze strony:
www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie
Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.
Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.
6. Polska wieś wczoraj i dziś – synonim uwstecznienia czy odpowiedzialności?
Czy krajobraz rolniczy w Polsce się zmienił w trakcie ostatnich dwóch dekad? Czy my się zmieniliśmy? A nawet jeśli, to czy ktoś to zauważył? Zamianę małych, różnorodnie uprawianych pól na wielohektarowe monokultury, obecność coraz większych maszyn, zniknięcie z łąk stad krów. Rzeczywiście, jeszcze niedawno, choć wydaje się, że było to dziesiątki lat temu, wiele rzeczy wyglądało całkiem inaczej. Dymówki (jaskółki) mogły bez problemu gnieździć się w naszych oborach, łąki, podobnie jak przydomowe ogrody, pokrywały kobierce pełne kwiatów, kolorowych motyli, pszczół i trzmieli, sady obsadzone były starymi drzewami, gdzie do owoców można było dostać się dwiema drogami – wspinając się na drzewa po pniu lub z drabiny albo prosto z ziemi, jeśli jakiś owoc miał akurat kaprys, aby spaść na ziemię. Dzisiaj takie widoki to rzadkość. Niektórzy podróżują setki kilometrów, aby odnaleźć te obrazy z dzieciństwa, ale coraz trudniej je spotkać.
Według danych ONZ w 2008 roku po raz pierwszy w historii w miastach na całym świecie mieszkało więcej ludzi niż na terenach wiejskich. To dlaczego w Polsce jest dokładnie odwrotnie? Więcej ludzi w ostatnim czasie migruje z miasta na wieś niż w drugą stronę. Dotyczy to szczególnie okolic większych aglomeracji w kraju. Otaczające je wsie stały się ich sypialniami. Dlatego, mimo że w wielu regionach coraz więcej ludzi mieszka na terenach wiejskich, nie są oni w żaden sposób związani z rolnictwem. Coraz częściej wsie zaczynają wyglądać i zachowywać się jak miasta. Kostka brukowa na podjazdach i chodnikach, wycięte drzewa wzdłuż dróg, większe i większe domy, bardziej kojarzące się z willowymi miejskimi osiedlami niż wiejskimi chatkami. A wokół zielone pustynie – wystrzyżone trawniki obsadzone tujami. To nie jest obraz polskiej wsi, tej pięknej, przaśnej, wielobarwnej, osadzonej głęboko w tradycji. W innych miejscach, położonych z dala od dużych aglomeracji ludzi ubywa. Pozostają osoby w podeszłym wieku, które nie mając siły do pracy porzucają gospodarowanie.
Wiele gatunków roślin i zwierząt, na przestrzeni setek, a nawet tysięcy lat, rozwinęło swoje populacje w związku z ekstensywnym gospodarowaniem ziemią przez człowieka. Sezonowa praca, przekazywana z dziada pradziada, z ojca na syna, utrzymywała równowagę w przyrodzie, zapewniając jedzenie człowiekowi i doskonałe warunki do życia dzikim zwierzętom i roślinom. Postępująca od XX wieku intensyfikacja produkcji na wsi, objawiająca się specjalizacją rolników w hodowli zwierząt lub produkcji roślin oraz wzrost wydajności hodowli i uprawy, a także zwiększenie się wielkości gospodarstw, są czynnikami nie tylko zaburzającym krajobraz polskiej wsi, ale także powodującymi jego zubożenie przyrodnicze.
Analizując dane GUS wyraźnie widać, że systematyczny wzrost zużycia nawozów mineralnych w Polsce nastąpił wraz z wejściem naszego kraju do Unii Europejskiej. Jeszcze w latach 2001/2002 zużycie to wynosiło ok. 90 kg/ha, aby w roku gospodarczym 2013/2014 osiągnąć poziom ok. 133 kg/ha. To 1 mln 935 tys. ton nawozów w przeliczeniu na czysty składnik. Ale nie tylko nawozów stosujemy obecnie coraz więcej. Także środki ochrony roślin stały się coraz bardziej powszechne. W 2000 roku sprzedano „zaledwie” 22 tys. ton masy towarowej środków ochrony roślin, aby w 2012 roku prawie potroić ten wynik – 62 tys. ton!. Najwięcej stosujemy ich w produkcji naszych, tak bardzo cenionych w Polsce i na świecie, jabłek… ok. 11 kg środka czynnego na hektar! Czy ktoś przypomina sobie, aby nasze sady były kiedyś tak bardzo bombardowane chemią? „Robaczywe” owoce nikomu nie przeszkadzały. Chętnie je również przetwarzano, a to na kompot, a to na marmoladę lub susz. Nic się nie marnowało.
Nic dziwnego, że z wielu upraw, w tym z naszych sadów znika życie. Dla przykładu warto podać, że w trakcie zimy 2014/2015 zginęło w Polsce 230 tys. pszczelich rodzin. Niemal wszystkie wywołane były zatruciami spowodowanymi opryskami rzepaku i… sadów właśnie. „Chemia” ta działa nie tylko na pszczoły, ale także na inne owady. Kiedy te znikają, wkrótce zaczyna brakować także zasiedlających te tereny ptaków. A jest ich tam niemało – stwierdzono ponad 50 gatunków. Stosowanie pestycydów jest uznawane za jeden z kluczowych czynników zaniku Kuropatw w całej Europie. W całym zasięgu występowania tego gatunku stwierdzono spadek jej populacji o 80%. Taki widok, jak na obrazie Józefa Chełmońskiego” pt. „Kuropatwy na śniegu” odchodzi niestety do lamusa. Już w latach 1960. udowodniono negatywny wpływ pestycydów na przeżywalność Szczygłów, Skowronków i Makolągw. Od tego czasu „wybiórczość” tych środków wzrosła, co niestety wcale nie przełożyło się na poprawę warunków bytowania i wzrost liczebność tych gatunków. Wręcz przeciwnie. Mamy ich coraz mniej.
Zmienił się także obraz naszych pól – mozaika upraw ustąpiła miejsca monokulturom. Do ich utrzymania potrzeba ciężkiego sprzętu i wielkich nakładów chemii rolniczej. Ich powstawanie spowodowało zniknięcie miedz, polnych dróg, zagajników, śródpolnych łąk, strumieni i oczek wodnych – miejsc życia wielu ziół, owadów i wszelkich drobnych i większych zwierząt. Z roku na rok gospodarstwa stają się coraz większe. Średnia powierzchnia użytków rolnych pomiędzy dwoma ostatnimi spisami rolnymi, tj. rokiem 2002 a 2010, wzrosła o ok. 1 ha (ok. 18%). Obecnie średnia wielkość powierzchni gruntów rolnych w gospodarstwie rolnym wynosi 10,56 ha.
Ciężkie maszyny rolnicze, coraz powszechniejsze na naszych polach, przez wielu uważane za wielki postęp cywilizacyjny, powodują nadmierne ubijanie (zagęszczenie) gleby. Wskutek ich używania pory glebowe zostają zmniejszone lub zostają całkowicie zatkane, co w znacznym stopniu ogranicza transport wody i powietrza do korzeni uprawianych roślin, utrudnia odprowadzanie nadmiaru wody z gleby oraz hamuje wzrost systemu korzeniowego w głąb gleby. Roślinom w takich warunkach rośnie się znacznie trudniej. Nic dziwnego, że dzisiejsze uprawy są tak mało odporne na coraz częstsze susze doświadczające nasz kraj. A zmiany klimatyczne sugerują, że takie zjawiska będą w najbliższej przyszłości znacznie częstsze.
Czy nie ma odwrotu z tej ślepej uliczki, w którą brniemy każdego dnia? Czy naprawdę jesteśmy skazani tylko na taką produkcję żywności, która degraduje i deformuje nasze otoczenie do tego stopnia, że w żaden sposób nie przypomina tego, co pamiętamy z lat naszej młodości. Czy chcemy, aby nasze dzieci żyły w takim świecie? Na te i wiele innych pytań odpowiedź niesie rolnictwo ekologiczne i permakultura. Od kilku lat ludzie, szczególnie „z miasta”, przykładają coraz większą wagę do tego, co jedzą i skąd pochodzą zakupione przez nich produkty. Zwiększa się świadomość i oczekiwanie społeczeństwa, że owoce i warzywa, które kupują będą pochodziły z upraw ekologicznych, wolnych od nawozów i oprysków. Zaczynamy coraz bardziej doceniać nieumyte fabrycznie warzywa i owoce, niekoniecznie o idealnym kształcie i rozmiarze, jaja od kur z wolnego wybiegu – tego typu produkty stają się wręcz wyznacznikiem dobrej jakości i zdrowia, elementem postępu i odpowiedzialności rolników. Wiadomo, że w ten sposób pojedynczy rolnik nie wyprodukuje tak ogromnej ilości pożywienia, jak z użyciem nawozów i środków ochrony roślin. Tylko po co miałby ich używać? Już teraz produkujemy na świecie żywność dla 12 miliardów ludzi, a jest nas trochę ponad 7 miliardów! Co zatem z nadwyżką? Wyrzucamy. Smutne, ale prawdziwe.
Takie ekologiczne gospodarstwa są obecnie w cenie i to powinna być nasza przyszłość. Jeśli łączą do tego inne rodzaje działalności, jak np. agroturystyka, to mogą stać się całkiem niezłym źródłem utrzymania. Co do permakultury – jest to bardziej sposób na życie niż forma rolnictwa. Polecana na razie raczej „mieszczuchom” przenoszącym się na wieś, pragnącym bardziej zbliżyć się do Natury. Polega na takim planowaniu swojego miejsca życia, począwszy od domu do jego najdalszych okolic, aby wszystko co robimy wiązało się z dyscypliną, wykorzystaniem energii odnawialnej, niewytwarzaniem odpadów i ograniczoną ingerencją w układy oparte na naturalnych procesach przyrody. Czas pokaże, jak szybko rozwinie się w naszym kraju.
Może warto się czasem zastanowić, czy kolejny nowy przemysłowy kurnik lub chlewnia budowane w naszej okolicy to faktycznie jedyna słuszna alternatywa do rozwoju miejsc pracy. Czy uciążliwości związane z takimi zakładami są warte zaledwie kilku wakatów? A może zanieczyszczenia środowiska, okropny zapach, męczarnie zwierząt w nich utrzymywanych, wątpliwa jakość i wpływ na nasze zdrowie takiego przemysłowo „produkowanego” mięsa, niewarte są utraty sielskiego klimatu naszych wsi. Czy nie lepiej wspierać sąsiadów w tworzeniu czystej i schludnej agroturystyki, aby wszystkim żyło się spokojniej i przyjemniej? Warto się nad tym zastanowić zanim będzie za późno.
Autor: Adam Zbyryt
Zapraszamy na nasze strony:
www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie
Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.
Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.
5. Łąki i pastwiska – oazy bioróżnorodności
Gdyby zapytać, czy istnieje takie siedlisko przyrodnicze w krajobrazie rolniczym, w którym panuje doskonała równowaga pomiędzy środowiskiem a człowiekiem, to zapewne wiele osób po chwili zastanowienia podałoby poprawną odpowiedź – łąka! Przynajmniej jeszcze do niedawana tak było. Ale o tym za chwilę. Ekstensywnie użytkowane, koszone lub wypasane łąki i pastwiska stanowiły prawdziwą oazę bioróżnorodności. Przez tysiące lat wykształciły się jako złożony, bardzo bogaty w gatunki roślin i zwierząt oraz w liczne zależności, układ ukształtowany „ręką” człowieka.
W Polsce łąki i pastwiska, czyli tzw. trwałe użytki zielone zajmują ok. 12% powierzchni kraju (ok. 3 mln ha), a w całej Unii Europejskiej (UE) ok. 8% (57 mln ha). Kiedyś na tych obszarach znajdowała się pierwotna puszcza, ale wraz ze wzrostem populacji ludzkiej i rozwojem cywilizacji człowieka zaczęła ona ustępować terenom rolniczym. Grunty mniej żyzne lub mokre zostały zamienione na łąki i pastwiska mające za zadanie wykarmić hodowane przez ludzi zwierzęta gospodarskie. Wcześniej naturalne łąki były bardzo rzadkie, występowały tylko na terenach długotrwale zalewanych lub wysoko w górach powyżej górnej granicy lasu (hale). Człowiek wszystko zmienił stwarzając jeden z ciekawszych i bardziej różnorodnych ekosystemów przyrodniczych w naszej szerokości geograficznej.
Te półnaturalne siedliska przez wieki utrzymywane w równowadze przez ludzi wypełniły się niesłychaną wręcz liczbą gatunków roślin i zwierząt. Odnotowano na nich gnieżdżenie się ponad 100 gatunków ptaków i ponad 400 gatunków roślin naczyniowych, stały się więc prawdziwą oazą życia. Aż nastał wiek XX. Produkcja żywności przestała służyć jedynie zaspokojeniu głodu wzrastającej liczbie ludzi, a stała się sposobem na duży zysk. Okazało się to głównym źródłem degradacji krajobrazu rolniczego, w tym zaniku łąk i pastwisk. Od tamtego momentu rozpoczął się czas, kiedy rolnictwo, które dotychczas powodowało wzrost bioróżnorodności, zaczęło przyczyniać się do jej spadku. W XXI wieku ten stan uległ pogłębieniu. Naukowcy stworzyli specjalny wskaźnik – wskaźnik liczebności pospolitych ptaków krajobrazu rolniczego (ang. Farmland Bird Index – w skrócie FBI), który pozwala określić stan zdrowia pól i łąk. Ekosystemy typowe dla terenów rolniczych, czyli rośliny, zwierzęta i mikroorganizmy łąk, pól i sadów nazywane są agrocenozami. Agrocenozy stanowią 60% powierzchni Polski. A obecność na nich ptaków typowych dla łąk i pól, czyli wspomniany wyżej wskaźnik liczebności pospolitych ptaków krajobrazu rolniczego spadał z roku na rok. Pocieszające jest to, że w ostatnich latach zatrzymał się i utrzymuje na stałym poziomie. Oby jak najdłużej.
Łąk i pastwisk ubywa – tylko w UE ich powierzchnia w ciągu ostatnich 50 lat zmniejszyła się o 15%. I choć istnieją przepisy mające chronić te siedliska przed ich zalesianiem i zamianą na grunty orne, to jednak są one niewystarczające w zderzeniu z bezwzględną ekonomią. Przestawienie się rolników na gospodarstwa specjalistyczne zajmujące się chowem bydła mięsnego i mlecznego, któremu do maksymalnej wydajności potrzeba czegoś więcej aniżeli siana, spowodowało, że łąki zaczęto intensyfikować, zamieniać na grunty orne lub zarzucać ich użytkowania. Importowana soja (sprowadzamy 2 mln ton soi na rok) i kukurydza, często GMO – modyfikowane genetycznie, znacznie lepiej sprawdzają się jako pasza w intensywnej hodowli zwierząt niż trawa i sianokiszonka. Zwierzęta, które dotychczas większość swego życia spędzały na pastwiskach, dziś stoją stłoczone w wielkich oborach-fabrykach, funkcjonując w coraz krótszych cyklach produkcyjnych, traktowane niczym przedmioty, a nie żywe stworzenia. Ale i na naszych polach coraz częściej pojawiają się łany kukurydzy ciągnące się po horyzont. Często w miejscach, gdzie dawniej były łąki. Wiele z nich, jako grunty mniej przydatne do produkcji niż grunty orne, zostało zamienionych na obszary pod zabudowę. W ciągu 20 lat pomiędzy rokiem 1990 a 2010 ubyło w Polsce 880 tys. ha łąk i pastwisk. I z roku na rok jest ich coraz mniej.
Intensywna uprawa łąk i pastwisk (zamiast tradycyjnie ekstensywnej), duże ilości sztucznych nawozów, herbicydy, stale, najczęściej z przyzwyczajenia powtarzane melioracje odwadniające, przesuszona i zbita ziemia (ubijana ciężkim sprzętem) oraz coraz wcześniejsze koszenia pozbawiają bazy pokarmowej wielu gatunków ptaków, niszczą ich gniazda i zabijają młode. Łąki i pastwiska to także miejsce żerowania sztandarowego ptaka krajobrazu rolniczego, bociana białego. Na skutek intensyfikacji uprawy bociany tracą miejsca, gdzie dotychczas polowały na myszy, norniki, płazy, gady i drobne owady. Można to prześledzić na podstawie zmiany diety tego gatunku – w wielu miejscach bociany zaczęły żywić się… dżdżownicami (ok. 1/5 diety).
Na skutek intensyfikacji użytkowania łąk i pastwisk cierpią nie tylko ptaki. Ze względu na przedwczesne koszenia zapylacze: pszczoły (także te dzikie), trzmiele i motyle tracą rośliny żywicielskie. Z kolei stosowanie środków ochrony roślin może powodować u zapylaczy śmiertelne zatrucia. Łąki to także naturalne środowisko występowania zająca szaraka. Wiele z nich ginie, szczególnie młode osobniki, w czasie wczesnych prac agrotechnicznych i na skutek chemizacji.
Czy można w jakiś sposób pomóc tym organizmom? Otóż okazuje się, że czynnikiem w największym stopniu oddziałującym negatywnie na zwierzęta i rośliny zasiedlające łąki i pastwiska są melioracje odwadniające. Dlatego starajmy się je ograniczać, a przynajmniej postarajmy się mądrze zarządzać wodą, tj. nawadniać, gdy jest jej mało, a nie wyłącznie ją spuszczać. Jest to na pewno droższe niż jednorazowe czyszczenie rowów melioracyjnych, ale w dłużej perspektywie czasowej to się opłaca – zatem, tak naprawdę, oszczędzamy. Nie tylko finansowo, ale także z przyrodniczego punktu widzenia. Następnie ograniczmy nawożenie i opryski herbicydami. Jak to wpłynie na ptaki? W przypadku Skowronków liczba odchowanych piskląt na polach poddanych opryskom jest o 50% niższa niż na polach nieopryskiwanych. Jeśli chcemy, aby nasze dzieci usłyszały śpiew tego wspaniałego ptaka – nie wahajmy się, zredukujmy liczbę środków ochrony roślin, jakie stosujemy. I w końcu, właściwy sposób koszenia – od wewnątrz do zewnątrz łąki, tak aby zwierzęta miały szansę uciec w bezpieczne miejsce. Inaczej są zapędzane w pułapkę na środku koszonej łąki. Powoduje to śmierć przeważnie jeszcze nielotnych piskląt Derkaczy, Rycyków, Czajek, Kulików i innych, z których wiele jest zagrożonych wyginięciem. Jest to także niezgodne z prawem. Pamiętajmy także o terminie koszenia. Ponieważ produkcja łąkarska rządzi się swoimi prawami, nie zawsze możemy sobie pozwolić na opóźnienie tego działania. Tutaj z pomocą przychodzą programy rolnośrodowiskowe. Dzięki nim możemy opóźnić termin pierwszego pokosu, a wszystko to dzięki zrekompensowaniu strat finansowych z tego tytułu. Daje to szansę ptakom na wyprowadzenia swoich młodych. Nowe zasady pozwalające na koszenie od 15 czerwca są znacznie mniej rygorystyczne niż poprzednie (po 1 sierpnia), co pozwala rolnikowi na dokonanie nawet dwóch pokosów w ciągu roku.
Dbajmy o łąki i pastwiska zanim ich zabraknie, bo wraz z nimi znikną rośliny i zwierzęta z nimi związane: Bociany Białe, Czajki, Derkacze, Skowronki, Zające Szaraki, Psiary, Mlecze, Firletki, Niezapominajki, Ostróżeczki. Łąki i pastwiska to życie, dbajmy o nie.
Autor: Adam Zbyryt
Zapraszamy na nasze strony:
www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie
Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.
Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.